czwartek, 29 kwietnia 2010

Kawasaki Ki-61 "Hien" (Jaskółka)

Po dłuższej przerwie postanowiłem dodać nowy filmik na kanale You Tube. Mój najnowszy filmik przedstawia znakomity japoński myśliwiec okresu II Wojny Światowej - Kawasaki Ki-61 "Hien". Inspiracją do jego stworzenia była kolejna już zaduma nad niebywałym bohaterstwem i odwagą oraz największym możliwym poświęceniem pilotów Kamikaze. W odmętach internetu udało mi się znaleźć kilka ciekawych zdjęć z linii montażowej a także 4 kolorowe całkiem niezłej jakości, które wykorzystałem w filmiku. Ścieżka dźwiękowa to niezwykle klimatyczny utwór - "Giant of Haiphong" (w domyśle japoński lotniskowiec w wietnamskim porcie Haiphong) autorstwa hiszpańskiego muzyka Mateo Pascuala. Ten i inne moje filmiki możecie oglądać na moim kanale YT: http://www.youtube.com/user/igorks

sobota, 24 kwietnia 2010

Kocia kołyska

Niedawno skończyłem czytać powieść Kurta Vonneguta pod tytułem "Kocia kołyska", należy ona do gatunku science-fiction, czego wcale nie można stwierdzić po pierwszych stronach. Książka opowiada fikcyjną historię Feliksa Hoenikera (szkoda, że nie Honeckera:)) konstruktora bomby atomowej oraz jego trójki dzieci a także głównego bohatera, będącego jednoczenie narratorem, Johna (Jonasza). Poznajemy również historię tajemniczej substancji (lód-9) oraz pewnej wyspy; republiki San Lorenzo rządzonej przez Papę Monzano. Główny zagadnieniem poruszanym w książce jest broń masowego rażenia, krytyka jej istnienia, krytyka nauki i uczonych jako źródła powstawania nowych narzędzi masowej zagłady, sposobu myślenia naukowców dla których człowiek jest zaledwie tłem ich badań, dla których osobista przyjemność i satysfakcja intelektualna są ważniejsze niż świat zewnętrzny. Również stworzona na potrzeby powieści substancja zwana lodem-9 jest alegorią siły nad którą trudno zapanować i która jest bardziej śmiercionośna niż broń nuklearna, łatwo jej użyć, a jej skutki są nieodwracalne. Substancja ta doprowadzi do ogólnoświatowego armagedonu w samym końcu powieści. Warto zwrócić uwagę, że książka powstała w roku 1963 czyli zaledwie rok po słynnym kryzysie kubański, kiedy świat był bliższy wojny nuklearnej niż kiedykolwiek wcześniej czy później. Wydźwięk treści jest wiec bardzo wymowny. Dodatkowo należy nadmienić, że Vonnegut będąc jeńcem w czasie II wojny światowej przeżył niszczycielskie bombardowanie Drezna "Florencji północy" w roku 1945. Wydarzenie to było osobistą traumą i odcisnęło swoje piętno na całej jego późniejszej twórczości literackiej. Vonnegut w bardzo ciekawy sposób wplótł w fabułę - bokononizm, opartą na łgarstwie i szczycącą się tym religię. Jedyne "opium dla mas" otwarcie przyznające się do mydlenia oczu swym wyznawcom. Stworzony przez Vonneguta bokononizm wydaje się wiec być ostrzem satyry wymierzonym we wszystkie religie. Jeżeli chodzi o groteskę oraz czarny humor to został on posunięty do granic możliwości co bardzo dobrze wpływa na całkowicie absurdalny i komiczny odbiór "Kociej kołyski". Polecam.


Próbka czarnego humoru:

- Jeśli to nie pan jest lekarzem "Papy", to kto go leczy?
- Jeden z moich lekarzy, niejaki doktor Schlichter von Koenigswald.
- Niemiec?
- Mniej więcej. Był przez czternaście lat w SS, w tym przez sześć lat jako lekarz obozowy w Oświęcimiu.
- Odprawia teraz pokutę w Domu Nadziei i Miłosierdzia?
- Tak - odpowiedział Castle - i robi wielkie postępy, ratując ludziom życie na prawo i lewo.
- To dobrze.
- Tak. Jeśli nadal będzie odrabiał straty z taką szybkością, pracując dzień i noc, to liczba ludzi, którym uratuje życie, zrówna się z liczbą ludzi, których wysłał na tamten świat, w roku 3010.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Aguirre, gniew boży

Dzisiaj film który niedawno sobie odświeżyłem - "Aguirre, gniew boży", film w reżyserii Wernera Herzoga, który widziałem po raz pierwszy w 2006 roku, pamiętam, że wywarł na mnie wtedy bardzo duże wrażenie, oglądając go ponownie po dłuższej przerwie mogę stwierdzić, że film nic nie stracił ze swojego klimatu, podobał mi się jeszcze bardziej niż za pierwszym razem. Film przedstawia historię wyprawy konkwistadorów z roku 1560/61 w celu odnalezienia legendarnego El Dorado, należy na wstępie zaznaczyć, że obraz nie jest dokładną rekonstrukcją historycznych wydarzeń ale historią raczej luźno powiązaną z prawdziwymi wydarzeniami. Ekspedycją dowodzi Gonzalo Pizarro (zmarł w 1548 roku) - jest to jedyna postać w filmie, która w rzeczywistości już nie żyła, wszystkie pozostałe postacie są jak najbardziej historyczne i związane z wyprawą roku 1560/61. Chodzi tu oczywiście o Pedro de Ursúę (który był faktycznym przywódcą całej wyprawy - w filmie jest przedstawiony jako dowódca małej wyprawy zwiadowczej wysłanej przez Pizarra), jego narzeczoną Doñe Inez de Atienzie, tytułowego konkwistadora Lope de Aguirre (w tej roli znakomity Klaus Kinski) i jego córkę oraz szlachcica Fernando de Guzmána i brata zakonnego Gaspara de Carvajala. To luźne powiązanie z faktami nie jest bynajmniej zarzutem pod adresem filmu, który nie miał być historyczną rekonstrukcją wydarzeń tylko miał na celu pokazanie pewnych ludzkich zachowań, ciemnej strony ludzkiej natury.

Pedro de Ursúa i Inez de Atienzia

Przejdźmy zatem do fabuły. Jak już wcześniej wspomniałem film przedstawia historię wyprawy Gonzalo Pizarra, której zadaniem jest odnalezienie mitycznego El Dorado. Po przekroczeniu Andów Pizarro wysyła małą, liczącą 40 osób grupę na rekonesans, jej dowódcą zostaje Pedro de Ursúa. Kłopoty zaczynają się bardzo szybko gdy konkwistadorzy tracą jedną z tratw oraz 7 ludzi. W małej grupie szybko dochodzi do nieporozumień, głównie za sprawą przebiegłego Aguirre. Gdy ekspedycja traci pozostałe tratwy w wyniku przypływu, Ursúa jest gotów wracać na piechotę do obozu Pizarra, co wcale nie jest po myśli Aguirre, któremu marzą się bogactwa i złoto El Dorado. W wyniku zdrady przejmuje faktyczne dowództwo nad grupą, jest to jednak dopiero początek popisu jego sprytu i umiejętności manipulacji. By zachować pozory wybiera na marionetkowego wodza, opasłego i próżnego szlachcica Fernando de Guzmána. Aguirre gra na najniższych ludzkich instynktach, poparcie udaje mu się osiągnąć za pomocą strachu, który budzi wśród współtowarzyszy oraz mamiąc ich bogactwami, które są jakoby na wyciągnięcie ręki. Sytuacja ta obrazuje narastającą żądzę władzy oraz bogactw, której uległ tytułowy bohater. Aguirre nie cofnie się przed niczym i nikim by spełnić swe cele, demonstruje przy tym również pychę i pewną manię wielkości, która wyraża się w przytaczaniu historii Hernana Corteza, który z garstką ludzi podbił imperium Azteków, porównując tym samym siebie do słynnego konkwistadora.

Aguirre i jego kompania straceńców

Film pokazuje jak silny może być wpływ jednostki, silnego charakteru na grupę, która podąży za nim jak ślepcy za widzącym. Główny bohater stopniowo popada w coraz większy obłęd, ciągnie swych ludzi ku niechybnej zagładzie. Bardzo podobało mi się w jaki sposób Herzog przedstawił osobowość i zachowanie ludzi z dala od cywilizacji w samym sercu okrutnej i potężnej natury, która stopniowo przez swą monotonię coraz bardziej osacza i przygnębia uczestników owej wyprawy. Pokazuje to również jak człowiek jest słaby i wątły w obliczu całej jej potęgi. Bardzo dobrym przykładem jest tu brat zakonny Gaspar de Carvajal, którego wiara jest powiedzmy sobie wątpliwa i który stara się zawsze dostosować do zaistniałej sytuacji, nie jest bynajmniej autorytetem moralnym jakim powinien być. W konfrontacji z Indianami podejmowanymi na tratwie odzywają się w nim skrajnie negatywne cechy fanatyka religijnego. Warto również zwrócić uwagę na pewien związek filmu z opowiadaniem Josepha Conrada "Jądro ciemności" oraz filmami na jego podstawie "Jądro ciemności" i "Czas Apokalipsy". W filmie Herzoga również mamy szalonych samozwańców (Aguirre i Fernando de Guzmán) owładniętych manią wielkości i żądzą władzy, takich samych jak w dwóch wyżej wymienionych filmach. Aguirre jest jednak na innym etapie, dopiero poszukuje swojej enklawy gdzie będzie mógł zdobyć bogactwa i władzę. Obydwaj z de Guzmánem chełpią się wielkością terytorium, które biorą w posiadanie, jest to jednak władza zwyczajnie iluzoryczna, realna ich władza ogranicza się jedynie do tratwy na której płyną przez nieokiełznaną rzekę, będącą otchłanią.

Wyprawa dociera do wioski ludożerców

W filmie utkwiła mi w pamięci szczególnie jedna scena, gdy zdenerwowany de Guzmán nakazuje zrzucić konia z tratwy. Myślę, że ta scena definitywnie pieczętuje późniejszy tragiczny los konkwistadorów. Koń, znakomity straszak na Indian w najgorszym razie pożywienie dla cierpiących z głodu Hiszpanów jest tu również pewnym symbolem - Aguirre patrząc z tratwy na konia który stoi na brzegu i po chwili znika w dżungli, zdaje sobie sprawę, że to już koniec, że nikt nie wyjdzie z tej wyprawy żywy, po raz pierwszy na jego twarzy uwidacznia się strach. Później jest tylko coraz gorzej, Aguirre sypie irracjonalnymi monologami jak z rękawa, szaleństwo i obłęd narasta. Indianie atakują tratwę strzałami, są zabici. Lejący się z nieba żar oraz zmęczenie i niedożywienie sprawiają, że członkowie wyprawy zaczynają chorować. Agonia ekspedycji trwa.

Piękna Helena Rojo jako Inez de Atienzia

Teraz słów kilka o hipnotyzującym klimacie tajemniczości i oniryzmu, który jest generowany przez obraz monotonnej przyrody oraz wspaniałą ścieżkę dźwiękową stworzoną przez Popol Vuh, krautrockowo-medytacyjną kapelę z Niemiec. Główny motyw muzyczny doskonale pasuje do obrazów w filmie: lasów, słońca, rzek i gór. Powtarzany wiele razy w trakcie filmu sprawia, że świadomość przenosi się bezwolnie w naładowane specyficznym niepokojem miejsca. Równie dobre wrażenie robią ciekawe kadry i ujęcia. Na najwyższe uznanie zasługuje Klaus Kinski, którego rola to jedna z jego najwspanialszych kreacji. To również za sprawą fenomenalnej gry Kinskiego trudno oderwać wzrok od ekranu, doskonale przedstawił cechy osobowości psychopatycznej, którymi odznaczał się tytułowy Aguirre.

Wyprawa Pizarra przekracza Andy

Podsumowując "Aguirre, gniew boży" to jeden z moich ulubionych filmów, hipnotyzujący klimat, studium szaleństwa i żądzy władzy oraz uniwersalna historia o poszukiwaniu utopijnego świata, zakończona klęską. Historia o człowieku, który chciał zostać królem El Dorado a został jedynie królem małp. Wybitne kino, moja ocena: 9/10.




charakterystyczny motyw muzyczny autorstwa Popol Vuh

niedziela, 18 kwietnia 2010

To rzekł Roman Zabawa

Postanowiłem zamieścić bardzo ciekawy wpis odnośnie sytuacji jaką mamy od kilku dni w kraju w związku z pochówkiem śp. Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Tekst napisany z dużą dozą ironii i sarkazmu, którego autorem jest mój znajomy z forum Total War - Roman Zabawa. Pragnę serdecznie podziękować Romanowi za możliwość zamieszczenia na moim blogu tych jakże ciekawych rozważań.


Stwierdzenie, że śp. Kaczyński mógł mieć jakąkolwiek pozytywną cechę charakteru jest poważną myślozbrodnią. Wiadomo, że zmarły prezydent był niski, mlaskał, miał źle zawiązane buty i szereg innych mankamentów politycznych, które wykluczają posiadanie programu politycznego. Dlatego mężem stanu jest np. Churchill, który był wysoki, dobrze zbudowany i wspaniale odbierany przez ówczesne europejskie elity (zwłaszcza w 1940r.). Tymczasem Lech Kaczyński stale kompromitował nas na arenie międzynarodowej, a twierdzenie że Zachód nie interesi to jak zawieszona jest flaga na prezydenckiej limuzynie jest kolejną myślozbrodnią. Wśród "młodych, wykształconych, z wielkich miast" powszechnie wiadomo, że każdy Francuz, Jamajczyk czy Eskimos od 2005r. co rano biega do kiosku po gazetę, żeby dowiedzieć się czym znowu skompromitował Polskę jej Prezydent.

Niestety TVN, które dotychczas wspaniale prowadziło kampanię uświadamiającą społeczeństwu co ma myśleć, nagle po katastrofie pokazała, że prezydencka para była miła, sympatyczna, potrafiła się zachować i, co gorsza, spotykała się z akceptacją sporej części społeczeństwa. Poważny błąd, świadczący że wataha nadal nie jest dorżnięta i PiSowska zaraza sięgnęła Grenady.

Ciekawe ile osób popełni bądź już popełniło następną myślozbrodnię, że skoro zmarły prezydent był przedstawiany tylko negatywnie, a potrafił się dobrze zachowywać, to z tymi poglądami, kompromitacjami i błędami może być podobnie? W każdym razie ja niniejszym pozwolę sobie "pozbrodniować".

Od pewnego momentu do arsenału dyplomacji wkroczyła polityka historyczna. Właśnie dzięki niej Niemcy z roli agresora w II WŚ powoli, systematycznie przekształcają się w ofiary. Skuteczny instrument. Nie sądzę, żeby Lech Kaczyński wprowadził go świadomie. Bardziej wpłynęło tutaj patriotyczne wychowanie. Jednak dzięki temu w końcu zaczęto doceniać bohaterów Powstania Warszawskiego czy też usłyszano na świecie o Katyniu. Do momentu założenia Muzeum PW, w czym Zmarły miał udział, Powstanie lekceważono, czego symbolem było przepędzenie weteranów spod PASTy przez ochronę banku mającego tam obecnie swoją siedzibę. Rzecznik tej instytucji miał jeszcze czelność oświadczyć, że zdjęcie polskich flag wiąże się z wewnętrznym regulaminem zakazującym wieszania bannerów nie należących do banku (!).
W dobie globalnych mediów nic nie działa mocniej niż Katyń. Widok rozstrzelanej elity jest sugestywniejszy dla rządzących innymi państwami niż wszelkie raporty i analizy. Wskutek katastrofy samolotu prezydenckiego w końcu dotrze ona na cały świat. Nawet śmiercią śp. Prezydent oddał krajowi przysługę.

Podkreślano w mediach, że Prezydent ciągle się kłóci (swoją drogą ciekawe, jak w takim razie w tragicznym locie wzięli udział np. szef IPN i zwalczający IPN Rybicki?) i jakie to jest passe. Wbijano do głowy, że w dyplomacji najlepsza jest doktryna zmarłego Geremka - cokolwiek się dzieje, ładnie się uśmiechaj i udawaj, że to nie plwociny, a deszcz. Tymczasem polityka to brutalne, nieprzebierające w środkach targi. Vaclav Klaus czy Irlandia pokazała, że warto być stanowczym. Na ich tle Lech Kaczyński wypada blado - jego eurosceptycyzm opierał się ledwie na gestach i poczuciu honoru, że ustalonych reguł się nie zmienia (odmawianie złożenia podpisu wobec veta Irlandii). Nie uzmysławiał sobie, że skoro brukselskie urzędasy od lat przepychają konstytucję, łamiąc opór wszelkimi metodami to UE nigdy nie stanie się Europą Ojczyzn, prędzej czy później powstanie megapaństwo, zetatyzowane, ingerujące w życie obywateli i niezdolne do jakiejkolwiek konkurencji z innymi ośrodkami.
Jednak na tle ogólnego przekonania jakie to dobrodziejstwa wyświadcza nam Unia, gotując zupę na gwoździu (czyli oddając nam część składek w procesie zwanym pozyskiwaniem funduszy unijnych), nawet taka pseudokrytyczna postawa jest wielkim krokiem w dobrą stronę.

Trudno też nie zauważyć, że honorowe prowadzenie polityki zagranicznej jest wprost zaczerpnięte z tradycji powstańczej. Z tego samego nurtu czerpali piłsudczycy. Można zresztą powiedzieć, że cały PiS to inkarnacja sanacji. Organizacyjnie od Sasa do lasa, od lewicy po prawicę. Od sympatyzującego Bugaja po uciekinierów z UPR. Cel programowy to oczyszczenie państwa. W dyplomacji dla honoru nie oddamy ani guzika, a ceną będzie likwidacja państwa... No to co, bierzemy łopatki i idziemy na Wawel wykopać np. Kościuszkę? Czy może jednak zgodzimy się, że na Wawelu wieczny spoczynek znajdzie ideowy spadkobierca już tam spoczywających?

Z koncepcji Piłsudskiego bierze się też cała polityka wschodnia śp. Kaczyńskiego. Jest ona tak samo słuszna i tak samo nieudolna. Bo oczywiste jest, że dla państw leżących między Rosją a Niemcami, ścisła współpraca jest niezbędna do zachowania niepodległości i wolności. Stąd wyprawa gruzińska, tak krytykowana w kraju, była właśnie wielkim sukcesem (może stąd to ośmieszanie?). Gruzja zachowała wolność, rozwija się (ale elektorat smsowy "wie" lepiej) i cały czas jest otwartym frontem dla imperializmu Federacji Rosyjskiej. Rosja natomiast, wskutek trwonienia pieniędzy w imperialne złudzenia, brak inwestycji strukturalnych i fatalnej demografii staje się kolosem z gliny (nogi miała już za ZSRR). Stąd bierze się złagodzenie polityki FR względem Polski. Czyli stawianie na Gruzję i bycie twardym w negocjacjach opłaciło się. Teraz wyobraźmy sobie, gdyby Putin położył rąsie na Gruzji, o ile gorszą mielibyśmy sytuację geopolityczną.
Twardość w kontaktach z Rosją niestety nie była stosowana w relacjach ze strategicznymi partnerami. Ustępstwa wobec Ukrainy i Litwy, płynne umowy z USA wobec wiszącej w powietrzu zmiany na Kapitolu (PO storpedowało tarczę, fakt, ale to było pewne, tym bardziej trzeba było się spieszyć). Potencjalni sojusznicy równorzędni do Polski wkładają sobie palce w kontakt i nie chcą wiedzieć co jest dla nich dobre, ich prawo. Tym bardziej trzeba było wykazać stanowczość, a nie przymykać oczy na Banderowców czy represje litewskie.
Z kolei opieranie całej siły na USA, gdzie prezydentura Busha z dużym prawdopodobieństwem sprzyjała wybraniu kandydata Demokratów i UE, która w konflikcie Polska - Rosja wybierze tą drugą, a przynajmniej nie narazi się FR, no cóż to już naiwność nawet nie w stylu Piłsudskiego, ale Becka. Nazywanie tego koncepcją jagiellońską to taki sam dowcip, jak mówienie o niemieckim wasalu Tusku, że prowadzi równorzędne negocjacje ze swoim suwerenem. Jagiellonowie, jacy by oni nie byli, uprawiali politykę międzynarodową w oparciu o siłę SWOJEGO imperium, a nie obcego, do tego na drugim krańcu globu (niby Tony Blair kombinował podobnie, ale przecież - też się przejechał).

Zmarły miał sporo wad, a wszystkie zawierają się w romantyczny stylu prowadzenia dyplomacji. Śp. Kaczyński nie potrafił wyrwać się z uwarunkowań oddziałujących na polskie elity, ale jednocześnie jest najwybitniejszym przedstawicielem tych elit. Wypracował wraz z bratem (wiadomo kto bardziej, ale nie sądzę, żeby Jarosław przemocą narzucał) spójną doktrynę mającą swoje źródło z romantycznej, powstańczej, sanacyjnej tradycji. Kształtował ją od walki w podziemiu, przez początek III RP, pracę w Najwyższej Izbie Kontroli i warszawską prezydenturę. Nie podoba mi się w całości, w części mógłbym się na siłę zgodzić, ale nie mogę nie zauważyć, że na polskiej scenie politycznej nie ma innej postaci, która w ostatnim dwudziestoleciu prezentowała by program na dłużej niż jedną kadencję.
Bo kto inny? Wraz ze śmiercią Jana Pawła II umarła papieska wizja partnerskiej współpracy Niemiec z Mittleeuropą (drugi zjazd gnieźnieński). Donald Tusk? Z roli niemieckiego wasala też można wyciągnąć korzyści, sęk w tym, że Słońce Peru nie wychodzi poza utrzymywanie wskaźnika popularności na wysokim poziomie. Michnik zapiekł się w antykaczyźmie na dobre. Neodmowszczyzny nie posiadamy, bo twierdzenie, że młody Giertych jest jej przedstawicielem to tak, jakby udowadniać Wałęsie jakiekolwiek myślenie, nie tylko polityczne.

Tak więc jaki kraj, taki mąż stanu.
Zasługuje na Wawel.

środa, 7 kwietnia 2010

Atak Sonderkommando Elbe

Kolejny wpis z kategorii "Kalendarium" oraz "Bitwy i kampanie", tym razem mało znany epizod z czasów II Wojny Światowej, dokładnie 65 lat temu, 7 kwietnia 1945 roku piloci z Sonderkommando Elbe dokonali samobójczych ataków na grupy amerykańskich bombowców. Idea samobójczych ataków polegająca na taranowaniu wrogich bombowców zrodziła się w niemieckiej Luftwaffe z inicjatywy wysokiego rangą oficera Hajo Hermanna, który przedstawił swój pomysł Goeringowi. Pomysł uzyskał aprobatę dowództwa Luftwaffe oraz samego Hitlera. Odezwę do pilotów ogłoszono 7 marca 1945 roku. Zgłosiło się aż 2000 ochotników z których wybrano 300 (piloci w wieku od 18 do 21 lat). Do ataków wybrano samoloty Messerschmitt Me-109, pozbawione większości uzbrojenia strzeleckiego oraz opancerzenia. Taktyka była obliczona na zszokowanie przeciwnika i w rezultacie wstrzymanie ofensywy bombowej nad Niemcami na okres 4 do 6 tygodni co pozwoliłoby na wprowadzenie do służby od 250 do 350 nowoczesnych myśliwców odrzutowych Messerschmitt Me 262. Atak zaplanowano na 7 kwietnia 1945, celem miała być grupa licząca 1300 amerykańskich bombowców, które tego dnia pojawiły się nad Niemcami. Sonderkommando Elbe przeznaczyło do ataku według różnych danych od 120 do 180 samolotów. Samoloty niemieckie wzbiły się w powietrze, co jakiś czas w kabinach rozlegał się z radia kobiecy głos przypominający o celach misji oraz wzywający do pomszczenia cywilnych ofiar nalotu na Drezno. Pierwszego ataku dokonał Uffz. Heinrich Rosner, który wbił swojego Me-109 w kadłub B-24 "Palace of Dallas" z 389 Grupy Bombowej. Kolizja była tak silna, że Messerschmitt Rosnera uszkodził jeszcze drugi bombowiec B-24. Z "Palace of Dallas" uratowało się zaledwie 3 z 11 członków załogi, z drugiego bombowca zaledwie 2 z 11, Rosner wyszedł z kolizji bez szwanku i na spadochronie powrócił na ziemię. Kolejnych skutecznych ataków dokonali:

- Fhr. Eberhard Prock zniszczył bombowiec B-17 z 452 Grupy Bombowej, sam został zestrzelony przez amerykańskiego Mustanga gdy opadał na spadochronie na ziemię.
- Fw. Reinhold Hedwig zniszczył B-17 z 452 Grupy Bombowej, przypłacił to życiem.
- Uffz. Werner Zell zniszczył jednego B-17 (452 Grupa Bombowa) i jednego uszkodził (100 Grupa Bombowa) - sam odnosząc poważne rany.
- Obfw. Werner Linder zniszczył B-17 z 388 Grupy Bombowej, - zginął w akcji.
- Ogfr. Horst Siedel zniszczył B-17 z 452 Grupy Bombowej, - zginął w akcji.
- Lt. Hans Nagel zniszczył B-17 z 490 Grupy Bombowej, - zginął w akcji.
- Heinrich Henkel zniszczył B-24 "Sacktime" z 467 Grupy Bombowej, - na spadochronie powrócił na ziemię.
- Uffz. Klaus Hahn uszkodził B-17 z 487 Grupy Bombowej, - sam został wcześniej ranny w ramię w wyniku walki z 4 Mustangami, po staranowaniu bombowca udało mu się na spadochronie bezpiecznie powrócić na ziemię.

Hajo Hermann - pomysłodawca samobójczych ataków.

Pomimo kilku sukcesów misja z którą Luftwaffe wiązała duże nadzieje zakończyła się niepowodzeniem. Aż 47 samolotów przeznaczonych do samobójczego ataku zostało zestrzelonych przez myśliwce eskortujące nim zdołały wykonać taranowanie. Dowództwo lotnictwa amerykańskiego nie przyznało, że ataki samobójcze były celowym działaniem. W oficjalnym raporcie wszystkie przypadki taranowania przypisano działaniu martwych pilotów Luftwaffe. Dodatkowo Amerykanie uznali, że w wyniku akcji Sonderkommando Elbe utracono zaledwie 8 bombowców, rejestry niemieckie mówią jednak o 22-24 zniszczonych bombowcach amerykańskich.

niedziela, 4 kwietnia 2010

Wallander - serial produkcji BBC - sezon 1

Dzisiaj chciałem przedstawić Wam pewną literacką postać - komisarza Kurta Wallandera, bohatera powieści kryminalnych autorstwa Henninga Mankella. Wydaje mi się że postać jednak mało znana w naszym kraju, mimo że większość znakomitych książek pisarza została przetłumaczona na język polski. Widać w Polsce nadal jest zapotrzebowanie na prostych, tandetnych superbohaterów rodem z Ameryki, a nie na wyraźne postacie z krwi i kości ze skomplikowaną osobowością jaką niewątpliwie jest Wallander. Przygody komisarza Wallandera doczekały się ekranizacji w postaci dwóch seriali: szwedzkiego wyprodukowanego przez Svensk Filmindustrie oraz wytwórnię Yellow Bird i brytyjskiego miniserialu wyprodukowanego przez BBC w kooperacji z Yellow Bird. Nie będę się tutaj zajmował porównywaniem książek z serialami, część z odcinków to ekranizacje mniej lub bardziej wierne, pozostałe odcinki to historie które zostały stworzone przez Mankella wyłącznie na potrzeby serialu (szwedzkiego). Dla mnie jako fana kryminałów Mankella, zarówno książki jak i seriale są naprawdę fascynujące. Obecnie przyjrzymy się miniserialowi produkcji BBC, tym bardziej, że istnieje okazja obejrzenia wszystkich 3 odcinków dzisiaj w niedzielę wielkanocną na kanale Ale Kino!, na szwedzki serial oraz powieści przyjdzie jeszcze pora na moim blogu.

Brytyjski serial jest najdroższym wyprodukowanym przez BBC serialem. Bohaterem jest wspomniany komisarz Wallander cierpiący na przewlekłą depresję i zmęczenie psychiczne, nie układa mu się w życiu osobistym (rzuciła go żona, ciężko mu się porozumieć z córką, jego ojciec wciąż nie chce zaakceptować faktu, że syn został policjantem). W odtwórcę głównej roli wcielił się znakomity aktor szekspirowski - Kenneth Branagh znany z znakomitych ról; króla angielskiego w "Henryku V" oraz SS-Obergruppenführera Reinharda Heydricha w "Ostatecznym rozwiązaniu". Akcja serialu toczy się w małym portowym mieście Ystad w szwedzkiej Skanii, tam też kręcono zdjęcia. Wszystkie 3 odcinki to ekranizacje powieści książkowych. Jako, że serial to jednak inny gatunek niż tradycyjny film dlatego zdecydowałem się na skalę punktacji od 1 do 5 by uniknąć porównań z arcydziełami filmowymi (moja punktacja filmów od 1 do 10).


Odcinek 1: "Fałszywy trop"

15-letnia dziewczyna popełnia samobójstwo, podpalając się na polu kwitnącego rzepaku, jaki związek będzie miało to zdarzenie z mordercą zdejmującym skalpy z głów swoich ofiar? Pierwszy odcinek jest wprowadzeniem i jednocześnie zapoznaniem z głównym bohaterem przez co może niezbyt spodobać się osobom, które preferują tylko wątek kryminalny. Poznamy stosunki Kurta z ojcem oraz z własną córką. Odcinek fajny ale może niektórych zniechęcić do dalszego oglądania, wiem bo osoby z którymi oglądałem były trochę rozczarowane natomiast pozostałe dwa odcinki obejrzały z wielkim zainteresowaniem. Moja ocena: 3,5/5


scena początkowa pierwszego odcinka


Odcinek 2: "Zapora"

Dwie nastolatki mordują taksówkarza, jaki to będzie miało związek z powtarzającymi się zestawami komputerowymi wyposażonymi w 3 monitory oraz kolejnymi ofiarami? Odcinek o pewnych zagrożeniach (dla instytucji) w internecie o których można coraz częściej przeczytać w gazetach. Mnie osobiście się bardzo podobał. Moja ocena: 4,5/5


zbiór obrazów z drugiego odcinka


Odcinek 3: "O krok"

Trójka młodych ludzi zostaje zastrzelona podczas pikniku w lesie z okazji święta przesilenia letniego (Midsommar). W niedługim czasie ginie kolega Wallandera z pracy, wkrótce pojawią się kolejne ofiary. Odcinek bardzo ciekawy, sprawa będzie miała związek z Wallanderem w dwóch aspektach, osoba komisarza stanie się niejako główną motywacją seryjnego mordercy do działania. Odcinek bardzo długo wodzi widza za nos za co duży plus. Trzeba bardzo zwracać uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Moja ocena: 5/5


zbiór obrazów z wszystkich trzech odcinków, warto zwrócić uwagę na obraz - czas 2:02 - ważny szczegół dla wszystkich oglądających trzeci odcinek :)


Wszystkim fanom kryminału polecam ten miniserial, którego wszystkie 3 odcinki można obejrzeć dzisiaj na kanale Ale Kino! od godziny 20:00. Jak ktoś się zdecyduje, czeka go fajny maraton do 01:25 :) Warto obejrzeć, bo już od niedzieli - 11 kwietnia, Ale Kino! rozpoczyna emisję pierwszego z trzech odcinków drugiego sezonu. Polecam.

sobota, 3 kwietnia 2010

Wesołych Świąt Wielkiej Nocy

Wszystkim czytelnikom mojego bloga: Pogodnych Świąt Wielkanocnych, radosnego wiosennego nastroju, serdecznych spotkań w gronie rodziny życzy Igor (Pinotchet).