piątek, 30 grudnia 2011

It's a Long Way to Tipperary

Dzisiaj wpis poświęcony pierwszemu filmikowi publikowanemu na moim nowym kanale, dotyczącym historii I Wojny Światowej. Na pierwszy ogień idzie znana brytyjska piosenka "It's A Long Way To Tipperary". Ta irlandzka pieśń skomponowana w roku 1912 przez Jacka Judge'a, sprzedawcę ryb i twórcę piosenek, zyskała ogromną popularność w czasie Wielkiej Wojny. Mimo, że tekst nie ma z wojną wiele wspólnego, to jednak piosenka stała się jednym z jej symboli. Początkowo śpiewana przez żołnierzy oddziałów złożonych z Irlandczyków, głównie z powodu tego, że Tipperary to niewielkie miasteczko w południowej części Irlandii. Stopniowo piosenka była co raz bardziej znana, śpiewano ją w wszystkich oddziałach brytyjskich oraz oddziałach ANZAC-u złożonych z Australijczyków i Nowozelandczyków, po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do wojny po stronie Ententy, piosenka zyskała podobną popularność wśród żołnierzy amerykańskich. Tytułowy zwrot "It's a Long Way to Tipperary" stał się symbolem długiej drogi do rodzinnego domu, do ukochanej, do celu, do kresu trudów i wyrzeczeń. Pieśń stała się wyrazicielką smutków i cierpień milionów żołnierzy, którzy na kilka lat zalegli w okopach wielkiej wojny, z dala od bliskich i rodzinnego domu, w 1914 roku koniec wojennych zmagań był bardzo odległy. Dla kilku milionów poległych, moment powrotu do domu nigdy nie nadszedł, to właśnie ich pamięci poświęcam ten filmik.

Filmik wykonałem w oparciu o dokumentalne zdjęcia, przedstawiające żołnierzy Zjednoczonego Królestwa podczas walk na froncie zachodnim I Wojny Światowej. Zapraszam do oglądania.

sobota, 24 grudnia 2011

Wesołych Świąt

Spokojnych, zdrowych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia, a także wspaniałych prezentów, (jakich tam chcecie :)) życzę wszystkim przyjaciołom, znajomym oraz anonimowym czytelnikom mojego bloga.

czwartek, 22 grudnia 2011

Palacz zwłok

Dzisiaj recenzja znakomitego, ale zarazem niezwykle ciężkiego obrazu - "Palacz zwłok". Nakręcony w 1969 roku film, jest adaptacją powieści Ladislava Fuksa pod tym samym tytułem. Na początku chciałbym zaznaczyć, że film osobiście zaliczam do grona 10 najlepszych filmów jakie do tej pory widziałem. Obraz wyreżyserowany przez Juraja Herza, jest wyjątkowy pod każdym względem. Być może, to moje subiektywne zdanie, ale filmów równie oryginalnych i zarazem ciężkich ze względu na tematykę w nich poruszaną jest niewiele.

Bohaterem fabuły jest drobnomieszczanin niemieckiego pochodzenia, pan Karl Kopfrkingl, kremator zwłok w miejskim krematorium. Mogłoby się wydawać porządny obywatel: spokojny, kulturalny, posiadający rodzinę i dobrze płatną pracę. To jednak tylko pozory, za tym płaszczykiem przyzwoitości kryje się jednak zło w najczystszej postaci. Akcja filmu rozgrywa się w Czechosłowacji lat 1938 - 1939, w trudnym dla naszych południowych sąsiadów okresie historycznym. W tle rozbrzmiewają echa czechosłowacko - niemieckiego sporu o Sudetenland, układu monachijskiego i w końcu zajęcia Czech przez wojska III Rzeszy 15 marca 1939 roku. To właśnie te wydarzenia, obudzą w owładniętym manią śmierci i kremacji, panu Kopfrkinglu prawdziwego potwora. Główny bohater szybko odnajdzie się w rzeczywistości nowo powstałego Protektoratu Czech i Moraw, pragmatyzm i konformizm Kopfrkingla pozwoli mu zrobić szybką karierę w strukturach nazistowskiego, marionetkowego tworu administracyjnego. Jednocześnie fascynacja śmiercią i kremacją znajdzie nowe ujście w nowych możliwościach jakie zaistnieją już wkrótce w całej podbitej przez III Rzeszę Europie, gdy liczne krematoria wypuszczą w powietrze kłęby dymu palonych ciał.



Psychopatyczność kapłana świątyni oczyszczającego ognia

Karl Kopfrkingl znakomicie zagrany przez Rudolfa Hrušínskýego, to chyba największy psychopata w dziejach światowej kinematografii. Żaden Hannibal Lecter, czy inny czarny charakter nie może się równać z tym Belzebubem w ludzkiej skórze. Psychopatyczność głównego bohatera jest doprawdy przerażająca, jego ciągłe nawiązania do śmierci i ciałopalnego pochówku mają znamiona psychopatycznej manii, a towarzyszący temu stan euforii i szyderczy uśmieszek często obecny na twarzy, tylko dopełniają demonicznego obrazu złej duszy pana Kopfrkingla, ponadto to niebezpieczny, pozbawiony sumienia socjopata i patologiczny erotoman. Na dodatek sam uważa siebie za uczciwego i sprawiedliwego człowieka. Filmowy bohater stale porusza temat cierpienia ludzkości, widać w nim pewną co prawda dziwaczną empatię, co jednak nie przeszkadza mu w szybkim adaptowaniu się do nowo zaistniałych wydarzeń, jego pragmatyzm jest porażający. Całości dopełnia sakralizacja pracy, którą wykonuje główny bohater. W pewnym sensie nie ma w tym nic dziwnego, praca krematora jest podstawą utrzymania całej rodziny Kopfrkinglów. Z drugiej jednak strony, sposób w jaki czyni to pan Kopfrkingl nosi znamiona fobii, ciągłe nawiązania do wykonywanej pracy: w domu, na spacerze, przy stole podczas posiłków, wszędzie, gdzie tylko można coś powiedzieć. Co mnie jednak najbardziej przeraża, to to, że wszystkie wywody bohatera filmu Juraja Herza nie są pozbawione logiki czy znamion logicznego myślenia. Może to co napisałem wydaje się dziwne, ale logika nie jest od tego, by zadawała sobie pytania o słuszność założeń, ale od logicznego łączenia ze sobą różnych faktów, tak jak czyni to pan Kopfrkingl. Śmierć jest bezsprzecznie uwolnieniem od bólu i cierpienia, wszystko jedno, czy do tego wniosku prowadzi tybetańska nauka oczyszczania z ziemskiego cierpienia, jak to jest w przypadku głównego bohatera, czy wiara chrześcijańska lub cokolwiek innego. Każde ludzkie i zwierzęce życie podlega jakiemuś "rozkładowi jazdy śmierci", który od krematorium Kopfrkingla różni się tylko mniejszą precyzją i przejrzystością. Wracając do psychopatyczności pana Kopfrkingla, to jest tego bardzo dużo, począwszy od wgniatających w fotel monologów o piecach na 1000 ciał, porównań kremacji do wypieku chleba, przepisów kremacyjnych oprawionych w ramkę, stanowiących ozdobę domu, czy zbiór martwych muszek służący jako ozdoba ścienna tylko dlatego, że przedstawia martwą materię organiczną. Kończąc na uwielbieniu dla łazienki jako najładniejszego pomieszczenia w mieszkaniu, najpewniej najbardziej przypominającego sale kostnicy i krematorium.



Karl Kopfrkingl archetypem nazisty?

Archetypem to zbyt wiele powiedziane, ale w postaci tej można dostrzec pewne nawiązania do archetypu nazisty: fascynacja muzyką poważną oraz filozofią i kulturą wschodu, to bezwątpienia cechy, które charakteryzowały wielu wysoko postawionych nazistów. Najlepiej świadczy o tym fascynacja Hitlera muzyką Wagnera, czy niemiecka ekspedycja do Tybetu z 1938 roku, którą zorganizowała Ahnenerbe - nazistowska organizacja badawcza. Pan Kopfrkingl również jest wielbicielem muzyki poważnej - muzyki rodziny Straussów, Franciszka Liszta i innych. Podobnie jest z fascynacją Kopfrkingla Tybetem, którą czerpie z książki autorstwa francuskiej orientalistki Alexandry David-Néel, która spędziła w Tybecie kilka lat. O jaką dokładnie książkę tej autorki chodzi tego nie wiemy, być może chodzi o "Mistycy i cudotwórcy Tybetu" lub "Lama pięciu mądrości" albo jeszcze coś innego? Należy jednak zaznaczyć, że Kopfrkingl nie stał się nazistą od razu, ba, nie stał się nim nigdy w sensie ideologicznym. Na tym, że psychopatyczny bohater uległ czarowi nazizmu zaważyły w głównej mierze cechy zdiagnozowanej przez Theodora Adorno osobowości autorytarnej, których część filmowy bohater niewątpliwie posiadał. Kopfrkingl początkowo odnosił się z niechęcią do swojej niemieckości i był zwolennikiem Republiki Czechosłowackiej, za obywatela której się uważał, dodatkowo wysoko cenił sobie znajomości z Żydami takimi jak: Pan Strauss czy doktor Bettelheim. Podatny na sugestie bohater, stopniowo zmienia nastawienie pod wpływem rozmów z dawnym kolegą z wojska, z którym walczył za Austro-Węgry w I wojnie światowej, z inżynierem Walterem Reinke, członkiem SdP (Sudetendeutsche Partei - Partia Niemców Sudeckich), przedstawiającym swojemu przyjacielowi wizję nowego ładu, nowego doskonałego Świata, wolnego od nieszczęść i niesprawiedliwości, który może zapanować tylko dzięki Führerowi i potędze III Rzeszy. Stopniowo, zdziwaczały ojciec rodziny przeradza się w prawdziwego potwora. Pan Kopfrkingl będzie musiał ponieść ciężkie ofiary, by móc oddać się w pełni przyjemnościom czerpanym z przemieniania ludzkich zwłok w proch. Jak się okaże, przyjdzie mu to z nadzwyczajną łatwością, wszystko po to, by zaspokoić swoje chore fascynacje. Szaleństwo Kopfrkingla osiąga apogeum, przybierając symptomy posłannictwa, przejawia się to między innymi w ostatniej scenie filmu w wypowiedzianych przez niego słowach:


"Nikt nie będzie cierpiał. Ocalę ich wszystkich. Cały świat"

Wydaje się, że film Juraja Herza, to jedna z najdoskonalszych analiz fenomenu nazizmu, według której źródłem nazizmu była drobnomieszczańska kultura niemiecka. Ta sama drobnomieszczańska kultura, którą krytykował już w 1901 roku Tomasz Mann w swojej powieści "Buddenbrookowie: Dzieje upadku rodziny". Cały rys tego mieszczańskiego życia pokazuje, że etos dobrze wykonywanej pracy, brak indywidualizmu, postrzeganie człowieka jako najsprawniejszego trybiku w wielkiej maszynie społecznej, skrajne dążenie do uporządkowania, uregulowania i zaszufladkowania całej rzeczywistości prowadzi do powstawania takich właśnie potworów - porządnych obywateli, takich jak Pan Kopfrkingl, który nie pali papierosów, jest abstynentem, dba o rodzinę i nabożnie wykonuje swoją pracę. Podobnych i równie ciekawych analiz społeczno - psychologicznych fenomenu nazizmu jest oprócz "Palacza zwłok" jeszcze kilka, są to między innymi: powieść "Łaskawe", której bohaterem jest Max Aue oficer SS, jedna z bardziej intrygujących literackich postaci, bardzo dobry film Miachaela Haneke - "Biała wstążka", czy naukowe opracowanie "Wobec faszyzmu" będące zbiorem esejów autorstwa niemieckich intelektualistów. Przykładów jest oczywiście więcej, ale chodziło mi o podanie chociaż po jednym przykładzie dla: literatury, filmu oraz literatury naukowej. Wszystkie wyżej wymieniowe tytuły prędzej czy później pojawią się na moim blogu w postaci recenzji.





Kobieta w czerni

W filmie występuje postać czarnowłosej kobiety, pojawiającej się w momentach niecnego postępowania bohatera, to najwidoczniej sumienie pana Kopfrkingla, które kilkakrotnie w trakcie trwania filmu się odzywa. Chyba najlepiej tłumaczy taką interpretację ostatnia scena w filmie, gdy "sumienie" biegnie za samochodem, którym odjeżdża Kopfrkingl, udający się do pracy nad ważnym, ściśle tajnym "projektem" - opracowaniem teoretycznym metod spalania dużej ilości zwłok na potrzeby ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej.


Wymiar artystyczny i nawiązania

Recenzując film "Palacz zwłok", należy również poświecić nieco miejsca formie artystycznej obrazu. W filmie zastosowano dość eksperymentalny montaż, Stanislav Milota nakręcił specyficzne zdjęcia, skupiające się na poszczególnych elementach ciał bohaterów lub ich otoczenia, kilkukrotnie wykorzystał tzw. „rybie oko”. Zdjęcia są znakomicie skontrastowane, tworzą spójną całość. Sceny płynnie przechodzą w kolejne ujęcia rozgrywające się w różnej scenerii i czasie. Całości klimatu dopełnia znakomita muzyka Zdenka Liški, która trzeba przyznać, doskonale komponuje się z obrazami wyświetlanymi na ekranie. Zdjęcia do filmu kręcono aż w trzech krematoriach, ale to krematorium w Pardubicach jest tym, które nadało zewnętrzny wygląd filmowej świątyni oczyszczającego ognia pana Kopfrkingla. Jeżeli chodzi o nawiązania do innych tytułów, to część ujęć jest podobnych do tych z "Psychozy" autorstwa Alfreda Hitchcocka. Jeszcze innym skojarzeniem jakie przychodzi mi na myśl jest porównanie wnętrz krematorium Kopfrkingla do lekko upiornej atmosfery wnętrz rodem z klasycznego niemieckiego, niemego horroru "Gabinet doktora Caligari" z roku 1920.

Krematorium w Pardubicach




Podsumowując, film Juraja Herza to jeden z najwnikliwszych i najciekawszych obrazów narodzin ludzkiego zła, pokazany przez pryzmat rozprzestrzeniającego się nazizmu oraz nienormalnych i niezdrowych fascynacji i zainteresowań. Film, w którym bardzo ważne jest tło społeczno-historyczne. Do tego wgniatająca w fotel rola Rudolfa Hrušínskýego, którą to rolę można uznać za jedną z najznakomitszych męskich kreacji w historii kina. Całość jest niezapomnianym przeżyciem, historią, która na zawsze zapada w pamięć. Należy znać. Wielkie kino, prawdziwa perła czeskiej nowej fali. Moja ocena: 10/10.

sobota, 17 grudnia 2011

Carro Armato M13/40 - czołg "dzielnych" Włochów - Italeri 1:72

Dzisiaj pora na podstawowy czołg włoski z okresu II Wojny Światowej - Carro Armato M13/40. Model został wykonany z zestawu wyprodukowanego przez Italeri w skali 1:72. Mimo, że model Italeri to zestaw do szybkiego montażu, to jest on jednak w zupełności zadowalający jeżeli chodzi o jakość odwzorowania i wykonania detali. Nie bez znaczenia jest również fakt, że w pudełku znajdują się dwie ramki, umożliwiające wykonanie dwóch modeli oraz dobra kalkomania dla kilku wersji malowania.

Sklejony model przedstawia czołg w malowaniu elitarnej włoskiej 132 dywizji pancernej "Ariete" z okresu walk w Afryce w roku 1942. Słowo ariete oznacza po włosku barana, dlatego też w godle jednostki umieszczono głowę barana. Większość czołgów M13/40 będących na wyposażeniu dywizji podzieliła los całej jednostki, która została całkowicie zniszczona w bitwie z czołgami brytyjskiego X Korpusu Pancernego pod Bir el Abd - 4 listopada 1942 roku. W wyniku tego dywizję pancerną "Ariete" rozwiązano formalnie 21 listopada 1942 roku, nie podejmując prób odtworzenia struktur tej elitarnej jednostki. Model pomalowany jest na standardowy włoski żółto - piaskowy kolor, wanna kadłuba jest pomalowana na ciemno piaskowy kolor, imituje jednocześnie chropowatą strukturę pancerza pokrytą osadem pyłowo-piaskowym. Model ma naniesione ślady eksploatacji, cieniowanie struktury pancerza i nitów, brudzenia (pancerz, układ chłodzenia silnika, wózki jezdne). Pojazd pozbawiony charakterystycznego stalowego stopnia służącego do wchodzenia na czołg. Na wieży zainstalowany opcjonalnie występujący karabin maszynowy Breda 38, służący do obrony przeciwlotniczej. Na lewym bocznym włazie malowane czarną farbą uproszczone godło dywizji (głowa barana). Model waloryzowany za pomocą kanistrów na paliwo oraz żołnierskich plecaków. Produkt firmy Italeri mogę polecić wszystkim zainteresowanym włoską bronią pancerną, nie bez znaczenia jest również fakt, że jest to jedyny model Carro Armato M13/40 w skali 1:72, dostępny w przyzwoitej cenie. Zdjęcia robione z użyciem lampy błyskowej w celu lepszej ekspozycji detali.

















sobota, 10 grudnia 2011

Kolberg

Dzisiaj pierwsza recenzja filmu, który bezwzględnie można zakwalifikować jako film typowo propagandowy, nakręcony w III Rzeszy - "Kolberg". Recenzją tego filmu chcę zapoczątkować nową kategorię na moim blogu - filmy propagandowe. Skąd pomysł na pisanie recenzji takich filmów? Uważam, że filmy propagandowe to bardzo ciekawe produkcje, ale zapomniane i dziś już mało kogo interesujące. Mimo, że filmy te prawie zawsze gloryfikują pewne narody, osoby, często głoszą rasistowskie poglądy, z przesadnym patosem odnoszą się do historii, nierzadko interpretują fakty w wygodny dla siebie sposób, przestawiają zakłamany obraz rzeczywistości, czy wreszcie są narzędziem ideologicznej indoktrynacji, to warto poświęcić im trochę czasu, choćby ze względu na ich wymowę w odniesieniu do historycznych realiów, w których powstawały. Dlatego też recenzje obejmą kilkadziesiąt filmów powstałych w: III Rzeszy, Związku Radzieckim, państwach satelickich III Rzeszy, państwach demokratycznych (nie zabraknie propagandowych i często rasistowskich obrazów ze Stanów Zjednoczonych), czy też kinematografii powojennych reżimów z różnych części Świata. Nie zabraknie również filmów animowanych, które w okresie II Wojny Światowej stały się nowym sposobem wyśmiewania i drwin z przeciwnika, jednocześnie formą i środkiem wpajania ideologicznych wartości oraz pożądanych zachowań najmłodszym odbiorcom.

Na początek film "Kolberg" - nazistowska superprodukcja nakręcona w latach 1943-1945. Rok 1943 był dla III Rzeszy rokiem pogarszającej się z miesiąca na miesiąc sytuacji militarnej na wszystkich frontach. Wszystko zaczęło się od klęski 6 Armii pod Stalingradem i jej kapitulacji 2 lutego 1943 roku. Klęska stalingradzka była dla społeczeństwa III Rzeszy prawdziwym szokiem i zaskoczeniem. Kręgi dowódcze niemieckich sił zbrojnych po raz pierwszy zdały sobie sprawę, że pokonanie Związku Radzieckiego jest bardzo odległą perspektywą. W wyniku klęski 6 Armii, minister propagandy Joseph Goebbels w przemówieniu z 18 lutego 1943 roku, wygłoszonym w Berliner Sportpalast ogłosił - "wojnę totalną". Nie będę się tutaj zajmował skutkami ogłoszenia "wojny totalnej", bo to bardzo obszerny temat, któremu należałoby poświęcić oddzielny obszerny wpis. Dlatego postaram się jedynie pokrótce wskazać na skutki przemówienia Goebbelsa. Chodzi najogólniej o zaprzęgnięcie całych mocy produkcyjnych na potrzeby wojenne, wykorzystanie mas ludzkich do odniesienia decydującego zwycięstwa, jeszcze większą brutalizacje wojny, zwłaszcza na wschodzie oraz mitologizację walczącej III Rzeszy. Wszystko to znalazło swoje odzwierciedlenie w działaniach: produkcja przemysłowa, a zwłaszcza wojskowa uległa rozproszeniu co dało wymierny efekt w kolejnych miesiącach, pomimo coraz silniejszych alianckich nalotów i niszczenia infrastruktury przemysłowej produkcja zbrojeniowa rosła z miesiąca na miesiąc, osiągając w miesiącach letnich (lipiec - wrzesień) 1944 roku swój rekordowy poziom. Dodatkowo w końcowych miesiącach wojny wprowadzono program Ersatzu; zastępowanie materiałów strategicznych materiałami podobnymi, półproduktami itp. Co do wykorzystania mas ludzkich, to pomysł ten znalazł ujście w werbowaniu pod egidą SS oddziałów ochotniczych z mieszkańców krajów okupowanych oraz w późniejszym okresie (październik 1944 roku) stworzenie Volkssturmu, do którego powoływano chłopców w wieku od 16 lat i mężczyzn w wieku do 60 lat. Przemówienie Goebbelsa w Sportpalast i ogłoszenie wojny totalnej było tak ważnym wydarzeniem, że dało asumpt do stworzenia filmu - "Kolberg", który miał podnieść na duchu walczących Niemców. Paradoksalnie, w 1943 roku nikt w III Rzeszy nie mógł przypuszczać, że niecałe dwa lata później na przełomie stycznia i lutego 1945 roku, gdy film był już gotowy, nabierze on tak dosłownego wymiaru, kiedy hitlerowskie Niemcy staną w obliczu alianckiej nawałnicy, która przetoczy się przez ziemie dumnych potomków Arminiusza, a sam Kolberg czyli Kołobrzeg w marcu 1945 stanie się sceną krwawych walk, podobnie jak miało to miejsce w roku 1807.

Berliński Pałac Sportu - 18 lutego 1943 roku, ogłoszenie przez Goebbelsa wojny totalnej


Inspiracją dla stworzenia filmu była obrona pruskiego Kołobrzegu przed oblegającymi go wojskami Napoleona Bonaparte w roku 1807. Samo oblężenie było wynikiem wojny Prus z Francją, która miała swoją przyczynę w powołaniu przez Napoleona Związku Reńskiego w roku 1806 oraz utworzeniu z inicjatywy Fryderyka Wilhelma III opozycyjnej konfederacji północnogermańskiej z państw nie należących do Związku Reńskiego. Po klęskach Prusaków w bitwach pod Jeną i Auerstedt 14 października 1806 roku i późniejszym zajęciu Berlina przez Napoleona, wojska francuskie wkraczają na Pomorze i wiodą pochód w kierunku Królewca, do którego zbiegł król Fryderyk Wilhelm III. Wtedy też, wojska francuskie za jeden z celów obrały zdobycie Kołobrzegu, który był silnie broniony przez liczne fortyfikacje. Mimo, że Francuzi dysponowali blisko dwukrotną przewagą w ludziach, twierdzy nie udało się zdobyć, a samo oblężenie zostało przerwane w wyniku zbliżającego się podpisania pokoju w Tylży - 7 lipca 1807 roku. Mimo, że zawarty pokój był niekorzystny dla Prus, Kołobrzeg stał się symbolem oporu przeciwko najeźdźcy. Dzięki wspólnemu wysiłkowi mieszkańców miasta i wojska udało się obronić Kołobrzeg, pomimo kilkumiesięcznego oblężenia. Historia Festung Kolberg była wiec znakomitą bazą, na której postanowiono zbudować narodową epopeję filmową opowiadającą o harcie niemieckiego ducha, dodatkowo pokazującą zaangażowanie mas społecznych we wspólny wysiłek wojenny, co doskonale wpisywało się w założenia wojny totalnej.

Okładka propagandowej, narodowo-socjalistycznej broszury, dotyczącej wojny totalnej - Berlin 1943


Pomysłodawcą stworzenia filmu był minister propagandy Joseph Goebbels, który objął film swoistym mecenatem, zapewniając nieograniczoną pomoc Ministerstwa Propagandy przy realizacji projektu. Reżyserem filmu został utalentowany Veit Harlan, przypadła mu również rola współautora scenariusza, który napisał wspólnie z Alfredem Braunem, swoje trzy grosze dorzucił także sam minister propagandy mający wpływ na finalną wersję tekstu. Realizacją filmu zajęła się wytwórnia Ufa (koncern UFI), która była wówczas jedyną niemiecką wytwórnią filmową (wchłonęła około 138 mniejszych wytwórni filmowych, dziewięć z nich: Tobis Filmkunst GmbH, Terra-Filmkunst GmbH, Bavaria-Filmkunst GmbH, Wien-Film GmbH, Berlin-Film GmbH, Prag-Film AG, Mars-Film GmbH, Deutsche Zeichenfilm GmbH oraz Deutsche Wochenschau GmbH mogły nadal działać samodzielnie w zakresie organizacji produkcji oraz firmować produkowane przez siebie filmy). Zdjęcia do filmu rozpoczęto dopiero 27 października 1943 roku. Na potrzeby tej superprodukcji uszyto około 10 tyś. kostiumów z epoki, co może nie było wielkim wysiłkiem dla niemieckiego przemysłu krawieckiego, to jednak nie zmienia to faktu, że w tym czasie można było uszyć kilka tysięcy mundurów dla wojska. Do kręcenia scen batalistycznych wykorzystano około 10 tyś. statystów - głównie ściągniętych z linii frontu żołnierzy Wehrmachtu oraz kolaborujących z Niemcami kozaków generała Własowa - kolejny paradoks; w chwili, gdy na froncie był potrzebny każdy żołnierz i gdy Wehrmacht borykał się z ciągłymi problemami z uzupełnieniami w oddziałach, Goebbels wykorzystywał ich do kręcenia filmu. Z drugiej strony sam minister propagandy pokładał w filmie bardzo duże nadzieje i uważał, że tymczasowy brak bądź co bądź niewielkiej liczby żołnierzy w stosunku do ogromu niemieckich sił zbrojnych nie może mieć większego wpływu na sytuację na froncie, natomiast film może dać Niemcom nową wolę walki i determinacji. W scenach batalistycznych wykorzystano aż 6 tyś. wierzchowców co również nie jest faktem bez znaczenia. Mimo, że armia niemiecka ulegała na przestrzeni całej II wojny światowej postępującej motoryzacji i mechanizacji, to mimo wszystko koń pozostał ważnym ogniwem w taborze zaopatrzeniowym aż do końca wojny. Ogrom środków zaangażowanych w kręcenie scen bitewnych jest widoczny gołym okiem, masa przetaczających się przez ekran statystów robi duże wrażenie, dodatkowo pokazanie walk z różnych perspektyw również robi swoje (zdjęcia kręcono między innymi z powietrza za pomocą balonu). Warto zaznaczyć, że "Kolberg" to pierwszy film, w którym na taką skalę wykorzystano statystów, podobny rozmach scen batalistycznych udało się uzyskać kinematografii światowej dopiero przeszło 20 lat później, za sprawą dwóch produkcji autorstwa Siergieja Bondarczuka: "Wojna i pokój" z 1967 roku oraz "Waterloo" z roku 1970.

Kadr z filmu "Kolberg"


Zdjęcia do filmu kręcono w Kołobrzegu, Trzebiatowie oraz w podberlińskim studiu filmowym w Babelsbergu, gdzie wybudowano potężne makiety imitujące fortyfikacje Kołobrzegu. Tam zrealizowano sekwencję przedstawiającą ostrzał miasta przez francuską artylerię. We wspomnianym Trzebiatowie nakręcono sceny odpowiadające wydarzeniom z Wrocławia z roku 1813, gdy wojsko i ludność cywilna maszeruje ulicami miasta - jest to początek pruskiej wojny wyzwoleńczej z lat 1813-1814. Na potrzeby filmu zużyto 100 wagonów soli, która miała imitować śnieg w trakcie kręcenia zdjęć w miesiącach wiosennych, letnich i jesiennych. W tym miejscu należy poświęcić trochę miejsca aktorom oraz historycznym postaciom w które się wcielili. Spora część fabuły skupia się na Marii oraz jej wuju, burmistrzu Kołobrzegu Joachimie Nettelbecku. Rolę Marii zagrała popularna w III Rzeszy aktorka, Szwedka Kristina Söderbaum, prywatnie żona Veita Harlana oraz etatowa odtwórczyni głównych ról żeńskich w jego filmach. Postać burmistrza Nettelbecka stworzył Heinrich George, znany z ról w głośnych filmach okresu międzywojennego: "Metropolis" i "Berlin - Alexanderplatz", później często występował w spektakularnych nazistowskich produkcjach propagandowych. Przejdźmy do ludzi w mundurach, w rolę tchórzliwego pułkownika von Lucadou wcielił się Paul Wegener, legendarny aktor kina niemego, znany z takich filmów jak "Golem" czy "Student z Pragi". W role dwóch bohaterów narodowych Niemiec wcielili się: Gustav Diessl, który zagrał porucznika Ferdynanda von Schilla oraz filmowy amant Horst Caspar, któremu przypadła rola pełnego patosu, patriotycznego von Gneisenaua. August Neidhardt von Gneisenau, późniejszy feldmarszałek armii pruskiej jest w filmie postacią szczególną, jego patriotyczna postawa, tonacja jego przemówień oraz ekspresyjna gestykulacja są nawiązaniem do słynnych przemówień Adolfa Hitlera. Postać ta jest wiec po części personifikacją samego führera. W pewnym sensie może to być nadinterpretacja z mojej strony, ale należy zwrócić uwagę na fakt, że wódz III Rzeszy z uwagi na swoje bezpieczeństwo oraz ogólnie pogorszającą się kondycję psychiczną nie występował publicznie, ograniczając się do przemówień radiowych do narodu, dlatego też historyczna postać bohaterskiego von Gneisenaua, który dowodził obroną Kołobrzegu jest przypomnieniem roli wodza III Rzeszy, w którego rękach znajdowała się w dalszym ciągu wszelka władza decyzyjna. Warto nadmienić, że postać von Gneisenaua była z punktu widzenia patriotycznego tak ważna, że zarówno w Cesarskich Niemczech jak i III Rzeszy nazwano jego nazwiskiem dwa potężne okręty wojenne - w czasie I Wojny Światowej nazwę "Gneisenau" nosił krążownik pancerny, a w czasie II Wojny Światowej pancernik.

Kristina Söderbaum i Gustav Diessl w filmie "Kolberg"


Prace nad filmem przedłużały się coraz bardziej, zdjęcia ukończono dopiero 17 lipca 1944 roku. Film został zrealizowany w technice Agfacolor. Montaż i udźwiękowienie trwały do końca listopada 1944 roku. Warto zwrócić uwagę, że muzykę na potrzeby filmu skomponował Norbert Schultze autor melodii legendarnej piosenki "Lili Marleen", którą dla żołnierzy Wehrmachtu śpiewała Lale Andersen. Z początkiem grudnia 1944 roku ostateczną wersję filmu przekazano Goebbelsowi, który nie omieszkał wprowadzić jeszcze kilku poprawek co spowodowało przesunięcie premiery filmu na koniec stycznia 1945 roku. Głównym zarzutem Goebbelsa wobec Harlana było epatowanie przemocą, minister propagandy nie chciał przekraczać delikatnej granicy między wywołaniem u widza złości na wroga i wyzwoleniem woli walki, a rezygnacją, gdyby zdał on sobie sprawę z bezcelowości dalszego oporu, który może przynieść kolejne ofiary i cierpienie. Z tego powodu na polecenie Goebbelsa z filmu usunięto 3 sceny; pierwsza, w której ludzie wyrywają drzwi z futryn, bo zabrakło desek na trumny, druga, w której widać zatrute przez zwłoki ujęcie wody oraz trzecia, w której w jeden z domów, w którym kobieta urodziła właśnie dziecko trafił granat w wyniku czego niemowlę zostało przysypane. Film kosztował według różnych źródeł od 8,5 do 9 milionów marek i był najdroższym i najdłużej kręconym filmem wyprodukowanym w III Rzeszy. Premiera filmu Veita Harlana miała miejsce 30 stycznia 1945 roku w dwunastą rocznicę objęcia przez Adolfa Hitlera stanowiska kanclerza Niemiec. Premierowy pokaz odbył się w dwóch miejscach: w Berlinie, gdzie pokazano film wysokiej rangi nazistowskim dygnitarzom oraz w okrążonej od września 1944 roku twierdzy w La Rochell nad Zatoką Biskajską, gdzie obejrzeli go żołnierze 22 tysięcznego garnizonu. La Rochell podobnie jak Lorient i Saint-Nazaire było odciętym punktem niemieckiego oporu, daleko na zapleczu frontu zachodniego. Taśmę z filmem udało się dostarczyć okrążonym za pomocą samolotu. Premiera w niemieckich kinach wypadła bardzo słabo, głównie za sprawą tego, że w 1945 roku większość kin leżała w gruzach, a te, które jeszcze istniały nie mogły liczyć na wysoką frekwencję. Dziełu Harlana nie pomógł nawet nadany przez Ministerstwo Propagandy tytuł Filmu Narodu (Film der Nation), którym nagradzano najwybitniejsze propagandowe produkcje powstałe w III Rzeszy. Najdroższa filmowa produkcja hitlerowskich Niemiec nie spełniła pokładanych w niej nadziei. Ze względu na minimalną liczbę osób, które obejrzały film, nie udało się wezwać Niemców do fanatycznego oporu w obliczu nadciągającej alianckiej nawałnicy. Obraz, który miał być motywacją do walki dla słabo wyszkolonych, przedstawiających niewielką wartość bojową oddziałów Volkssturmu trafił w próżnię. Paradoksalnie garnizon oblężonego La Rochell, gdzie odbył się premierowy pokaz skapitulował dopiero w ostatnim dniu wojny. Można więc mówić o pewnej sile wyrazu i oddziaływania produkcji Veita Harlana, należy jednak zaznaczyć, że zachodni Alianci nie spieszyli się ze zdobywaniem atlantyckich twierdz, ograniczając się do ich blokady, bombardowań i izolacji okrążonych, co i tak nie zmienia faktu, że La Rochell, podobnie jak Lorient i Saint-Nazaire skapitulowało dopiero wraz z końcem wojny, a przecież broniący miasta żołnierze na dobrą sprawę mogli poddać się kilka miesięcy wcześniej.

Logo słynnej wytwórni filmowej Ufa, która wniosła duży wkład w rozwój światowej kinematografii w okresie międzywojennym, zwłaszcza w rozwój kina niemego, po nacjonalizacji przez nazistów wytwórnia czynnie wspierała swoimi produkcjami wysiłek propagandowy III Rzeszy


Po wojnie "Kolberg" trafił na półkę i pod klucz. Dopiero w 1964 roku, już po śmierci reżysera, zdjęto z filmu ten swoisty areszt. Trzeba powiedzieć, że film Harlana w pewnej mierze nadal znajduje się na cenzurowanym, pokazała go do tej pory jedynie francusko-niemiecka telewizja Arte. W Stanach Zjednoczonych "Kolberg" został wydany na DVD w cyklu International Historic Films. Trzeba przyznać, że jest to krok w dobrym kierunku, tym bardziej, że film Harlana nie niesie ze sobą jakichkolwiek niebezpiecznych treści, a cenzurowanie go i obkładanie zakazami emisji jest tylko przejawem dwulicowości cenzorów na całym Świecie, którzy nie stosują tych samych kryteriów w stosunku do radzieckich produkcji propagandowych niosących ze sobą nie rzadko dużo bardziej niebezpieczne i wywrotowe treści. Co do Harlana, to trudno go oceniać. Z jednej strony reżyser wspierający nazistowską machinę wojenną, z drugiej strony artysta, który nie był nazistą. Za sprawą kontrowersyjnego "Żyda Süssa" doświadczył po wojnie ostracyzmu w środowisku artystycznym. Bez wątpienia odium rozliczonego w Norymberdze nazizmu spadło na twórczość Harlana, nie zmienia to jednak faktu, że jego filmy charakteryzowały się prawdziwym artyzmem. Zarzucanie Harlanowi braku geniuszu i deprecjonowanie wartości artystycznej jego filmów jest przejawem zwykłej ignorancji albo tzw. poprawności politycznej.

Na zakończenie wypadałoby ocenić film, ale z produkcjami propagandowymi to nie taka łatwa sprawa. Filmów propagandowych nie można oceniać tą samą miarą co zwykłe filmy fabularne. Wystawienie wysokiej oceny końcowej filmom głoszącym wyjątkowo niebezpieczne treści równałoby się z akceptacją poglądów i idei przedstawianych za ich pośrednictwem, dlatego zdecydowałem, że filmy będę oceniał dwoma metodami; jeżeli film jest zwykłą produkcją propagandową to otrzyma on ocenę ogólną (dobrą lub złą) za całokształt oraz ocenę za wybraną dowolnie wartość artystyczną. Jeżeli film będzie niebezpieczny ze względu na głoszone w nim treści, otrzyma stosowną niską ocenę jako ostrzeżenie oraz drugą ocenę za realizację, montaż lub siłę oddziaływania, która może być diametralnie inna od tej pierwszej oceny. Nie jest to do końca obiektywny sposób oceny, ale chyba jedyny jakim można ugryźć większość filmów propagandowych.

Podsumowując, obraz Veita Harlana, to zrealizowany z rozmachem film propagandowy, nakręcony na kolorowej taśmie, estetyczny od strony wizualnej. Propagandowo niegroźny, cała propaganda oscyluje tu wokół pojęć narodu i patriotyzmu. Ciekawa, patetyczna, ale dziś już nieco śmieszna rola Horsta Caspara jako von Gneisenau. Moja ocena, to 8/10 za całość oraz oddzielna bardzo wysoka ocena 10/10 za rozmach scen batalistycznych, które o 20 lat wyprzedzają swoją epokę. Film godny polecenia osobom interesującym się historią III Rzeszy, historią kina oraz prawdziwym kinomanom. Warto obejrzeć z czystej ciekawości, by zobaczyć jak wyglądała najdroższa produkcja filmowa III Rzeszy, nakręcona bez zważania na zaangażowane w nią ogromne środki.

czwartek, 1 grudnia 2011

Caspar David Friedrich - "Świątynia Junony w Agrigento"

Dzisiejszym wpisem chciałem zainicjować nową kategorię na moim blogu, poświęconą malarstwu. Malarstwo, to w dzisiejszych czasach dziedzina, która znajduje się gdzieś na manowcach ludzkich zainteresowań, dlatego postanowiłem je przybliżyć w formie w jakiej ja się nim interesuję. Wpisy poświęcę twórczości malarzy, którzy wywarli na mnie największe wrażenie i, których twórczość jest mi najbliższa ze względów emocjonalnych. Skupię się głównie na reprodukcjach obrazów, które posiadam oraz na literaturze związanej z interesującymi mnie zagadnieniami.

Pierwszy wpis poświęcony jest obrazowi mojego ulubionego malarza, którym jest tworzący w epoce romantyzmu Niemiec Caspar David Friedrich, jeden z najwybitniejszych pejzażystów w historii malarstwa. Friedrich, którego dzieła uważane są za sztandarowe wyobrażenia myśli romantycznej, operował bardzo zróżnicowaną tematyką w swoich pracach. Jego obrazy przedstawiają ruiny opactw i kościołów, uschnięte drzewa, górskie szczyty napełniające widza lękiem wywołanym ich monumentalnością, pełne grozy zimowe i arktyczne pejzaże, zachody słońca oraz wschody księżyca, klimatyczne nokturny, miejsca związane z historią Niemiec, pejzaże z postaciami pogrążonymi w medytacji. Z obrazów tych wyłania się smutek, melancholia, metafizyczny klimat, pytanie o sens ludzkiej egzystencji, ale również nieopisany spokój i coś na kształt pogodzenia się i zaakceptowania nieuchronnego losu oraz zaistniałego stanu rzeczy.


Przejdźmy jednak do tematyki samego obrazu, przedstawiającego ruiny świątyni Junony w miejscowości Agrigento na Sycylii. Świątynię w stylu doryckim wznieśli Grecy około roku 450 p.n.e.. W 406 roku p.n.e. świątynię zniszczyli Kartagińczycy, w czasach rzymskich została odrestaurowana i służyła kultowi bogini Junony. Junona, to najważniejsza z bogiń italskich, małżonka Jowisza, opiekunka życia kobiet, w tym życia seksualnego i macierzyństwa. Obok Jowisza i Minerwy zaliczana do tzw. triady kapitolińskiej, która zajmowała najwyższą pozycję w religii rzymskiej. Kult Junony kwitł w czasach republiki oraz w początkowym okresie cesarstwa, kiedy to zaczął, podobnie jak inne rzymskie kulty tracić stopniowo na znaczeniu, na rzecz boskości rodziny cesarskiej oraz szeregu rozpowszechniających się obcych kultów. W IV wieku wraz ze wzrostem popularności chrześcijaństwa oraz wydaniem przez Konstantyna Wielkiego aktów dyskryminujących pogaństwo, kult Junony traci jeszcze bardziej na znaczeniu, krótki renesans przeżywa w okresie panowania jednego z moich ulubionych rzymskich cesarzy - Juliana Apostaty, obrońcy dawnych rzymskich kultów. Po śmierci Juliana Apostaty kult żony Jowisza popada w niełaskę i staje się obiektem chrześcijańskich prześladowań, w roku 392 definitywnie przechodzi do historii w wyniku ogłoszenia edyktu Teodozjusza I, zakazującego praktykowania wszystkich pogańskich kultów.


Friedrich namalował obraz około roku 1830, tu pojawia się pewna wątpliwość, spotkałem się z opinią, że być może Friedrich wcale tego obrazu nie namalował, ponieważ nigdy nie był we Włoszech. Niektórzy znawcy sztuki uważają, że obraz mógł namalować Carl Gustav Carus, bliski przyjaciel Friedricha, który odwiedził Agrigento podczas pobytu we Włoszech. Mimo tych wątpliwości większość historyków sztuki uważa, że obraz namalował Friedrich o czym ma świadczyć charakterystyczny styl i klimat, sposób malowania drzew oraz tym podobne. Obraz miałby powstać w oparciu o szkice wykonane przez Carusa co tłumaczyłoby znajomość bryły zupełnie nieznanej budowli.


Dlaczego akurat ten obraz? Dlaczego mi się podoba i jakie ma dla mnie znaczenie? Otóż obraz jest częściowym odbiciem moich skrytych lęków przed śmiercią, które jak mniemam są udziałem każdej ludzkiej egzystencji. Dzieło Friedricha znakomicie obrazuje przemijanie i nieubłagany upływ czasu. Świadomość tego, że niegdyś potężny kult odszedł w zapomnienie i całkowicie przeminął, a jedynym jego świadectwem są sypiące się ruiny świątyni, jest tym co najbardziej uderza mnie w tym obrazie. Przemijalność nawet tych największych rzeczy, tworów ludzkich rąk, chyba najdobitniej pokazuje jak kruchym stworzeniem jest człowiek i jego marzenia o potędze i szczęściu. Za kilka tysięcy lat z ruin świątyni w Agrigento nie zostanie nawet kamień na kamieniu, a wspomnienie kultu Junony pozostanie jedynie suchym historycznym faktem, odnoszącym się do całości cywilizacji wielkiego, starożytnego Rzymu. Pomimo tego, że obraz ma wymowę pesymistyczną, jest on dla mnie źródłem wewnętrznego spokoju i tonizuje myśli związane z lękiem pierwotnym jakim bezwątpienia jest lęk przed śmiercią. Świadomość tego, że kiedyś się umrze, jest bardzo trudna do akceptacji, ale lepiej uporać się z nią za młodu, niż będąc człowiekiem w zaawansowanym wieku, gdy lęk przed nieuniknionym nasila się, a człowieka dzieli od cmentarza zaledwie kilka lat lub może tylko kilka dni. Takie refleksyjne podejście do tematu pozwala lepiej przeżyć swoje życie i wykorzystać dany nam czas na rozwijanie swoich pasji, zainteresowań, czy spełnianie marzeń i pragnień. Wszelkie odkładanie marzeń na później należy uznać za błąd, który może nas w przyszłości kosztować wiele goryczy.

Na zakończenie jeszcze kilka słów o samej reprodukcji. Obraz, to wysokiej jakości wydruk olejny na płótnie, o wymiarach 80 x 100 cm (wymiary oryginalnego obrazu to 54 x 72 cm). Przedstawienie na reprodukcji jest minimalnie skrócone na bokach oraz na dole w stosunku do oryginalnego obrazu. Reprodukcja jest wykonana w ciemniejszej gamie barw, przez co nieco lepiej wygląda przy świetle naturalnym niż sztucznym. Nie ukrywam, że zobaczenie oryginału i możliwość jego sfotografowania jest moim marzeniem, które zamierzam spełnić przy najbliższym wyjeździe na mecz Borussii, ponieważ obraz znajduje się w dortmundzkim muzeum Ostwall.