wtorek, 30 marca 2010

Operacja Twierdza Alpejska

"Operacja Twierdza Alpejska" autorstwa Rolanda Kalteneggera to książka, którą niedawno skończyłem. Na początek kilka słów o autorze, który jest historykiem ale również alpinistą z zamiłowania, materiały do książki zbierał przez 9 lat, odwiedził większość z opisanych w książce miejsc oraz fortyfikacji. Mamy więc relację w oparciu o źródła oraz osobiste obserwacje autora dotyczące taktyki walki w górach a nie tylko suchą relację za biurka. Teraz już odnośnie książki, pozycja jest wyjątkowo udana i rozwiewa wszelkie teorie jakoby "Twierdza Alpejska" była mitem. Mitem na pewno nie była ale nie była też taka jak kreowały ją szwajcarskie gazety latem 1944 roku czy jak sugerował to aliancki wywiad. Po przeczytaniu książki mogę stwierdzić, że paradoksalnie wyssane z palca doniesienia helweckiej prasy oraz przede wszystkim amerykańskiego wywiadu dały asumpt do rozpatrzenia przez Niemców stworzenia narodowej reduty w Alpach, ostatniego bastionu. I tak już na samym początku książki autor uraczył nas bardzo ciekawym dokumentem: wnioskiem złożonym do kancelarii Rzeszy w listopadzie 1944 roku przez gauleitera okręgu Tyrol-Vorarlberg - Franza Hofera w sprawie podjęcia natychmiastowych prac nad stworzeniem "Reduty Alpejskiej". Projekt składał się z kilkunastu punktów i muszę przyznać, że został naprawdę dobrze opracowany, wszystkie punkty były jak najbardziej do wykonania (w różnym stopniu), pomimo bardzo trudnej sytuacji militarnej III Rzeszy późną jesienią 1944 roku. Na szczęście dla Aliantów Martin Bormann, który odebrał pismo w listopadzie 1944 roku nie przedłożył go Hitlerowi w obawie o sianie defetyzmu. Dzięki tej decyzji wojna skończyła się wtedy kiedy się skończyła, gdyby jednak pismo Hofera zostało skierowane na właściwe tory i gdyby gauleiter otrzymał wszystkie pełnomocnictwa o które prosił to wojna mogłaby potrwać dłużej - od 8 miesięcy do nawet 2 lat (w zależności od stopnia zaawansowania prac). Franz Hofer otrzymał wszelkie zezwolenia dopiero w kwietniu 1945 roku, kiedy osobiście przedstawił swoje postulaty Hitlerowi, wtedy jednak wojna była już dla III Rzeszy definitywnie przegrana. W dalszej części książki przedstawiono miedzy innymi: opis walk na froncie włoskim jako przykład umiejętnego wykorzystania trudnego górskiego terenu do walk defensywnych - Alianci byli w Włoszech powstrzymywani przez stosunkowo nieliczne wojska niemieckie. Opisano możliwość wykorzystania dawnych fortyfikacji austro-węgierskich w Alpach włoskich oraz austriackich przy tworzeniu "Twierdzy Alpejskiej". Przy tej okazji autor przekazał nam sporo informacji na temat czterech dywizji wystawionych przez faszystowską republikę Salo (Włoska Republika Socjalna), mowa oczywiście o: 1 Dywizji Bersalierów "L'Italia", 2 Dywizji Piechoty "Littorio", 3 Dywizji Piechoty Marynarki "San Marco" oraz 4 Dywizji Górskiej "Monte Rosa". Bardzo ciekawy jest opis walk prowadzonych przez niemieckie i francuskie jednostki alpejskie na froncie wysokogórskim na którym najcięższe walki trwały na przełomie marca i kwietnia 1945 roku. Trochę miejsca poświęcono niemieckiemu planowi ataku na Szwajcarię - Operacja "Tannenbaum" (od die Tanne - Jodła), oraz możliwościom defensywnym Helwetów w górzystym terenie.

Autor wskazał również na fakt zmiany celów strategicznych przez Aliantów Zachodnich w ostatnich miesiącach wojny w wyniku pogłosek o istnieniu Twierdzy Alpejskiej, chodzi oczywiście o zmianę przez Eisenhowera kierunku natarcia wojsk amerykańskich i brytyjskich, które zamiast nacierać na Berlin i zdobyć go przed Rosjanami zostały skierowane głównie na południe aby uniemożliwić Niemcom skoncentrowanie znacznych sił w niemieckich i austriackich Alpach. Eisenhower obawiał się skoncentorwanego oporu wojsk niemieckich gdyby udało się im stworzyć nową linię frontu w trudnym górskim terenie. Takie myślenie nie było pozbawione podstaw, ponieważ większość nazistowskich urzędów ministerialnych oraz struktur politycznych została już przeniesiona do "Twierdzy Alpejskiej", ponadto większość jednostek Wehrmachtu oraz doborowych dywizji Waffen-SS i wojsk górskich wycofujących się z zachodnich terenów Rzeszy zmierzała do "Wewnętrznej Twierdzy Alpy". Wydaje mi się jednak, że oddanie Berlina Sowietom za darmo było wielkim błędem, który zaważył na sytuacji politycznej powojennych Niemiec, oraz zimnowojennych stosunkach zwycięskich mocarstw.

Mapa przedstawiająca plan "Twierdzy Alpejskiej"

Mnogość informacji zawartych w książce jest tak duża, że postaram się wymienić jeszcze zaledwie kilka z nich. Bardzo ciekawe są notki na temat ważnych osobistości III Rzeszy oraz kolaborantów, którzy szukali schronienia w Alpach. Na szczególną uwagę zasługują opisy dalszych losów znanych kolaborantów: francuskich pisarzy - Ferdinanda de Brinon, Alfonsa de Chateaubriand, Jeana Luchaire i Luciena Rebatet, członków rządu Vichy - Paula Julesa Marion oraz Marcela Deat, chorwackiego ministra oświaty i religii Mile Budaka, lidera Słowackiej Partii Ludowej księdza Josefa Tiso oraz wielkiego muftiego Jerozolimy Hadżi Amina Al-Husseiniego. Oddzielny rozdział poświęcono tajemnicom związanym z Twierdzą Alpejską - operacja "Bernhard" i zatopienie fałszywych funtów szterlingów w jeziorze Topliz oraz skarb Banku Rzeszy znad jeziora Walchen. Jak ktoś oglądał nagrodzony Oscarem w 2008 roku film "Fałszerze" to będzie doskonale wiedział o jakie funty szterlingi chodziło :) Z innych ciekawych rzeczy: napomknięto o marszu ewakuacyjnym z obozu koncentracyjnego w Dachau, próbie objęcia przez feldmarszałka Ferdinanda Schörnera dowództwa Twierdzy Alpejskiej na przełomie 8/9 maja 1945 roku. Trochę miejsca poświęcono również Batalionom Tyrolskich Strzelców Stanowych - formacji stworzonej na wzór Volkssturmu ale w pełni umundurowanej i lepiej uzbrojonej.

Podsumowując książka jest bardzo udana i polecam ją zainteresowanym tematyką II wojny światowej.

środa, 24 marca 2010

Kuguar - drapieżny kot

Dzisiaj pierwszy wpis z kategorii "modelarstwo samochodowe". Modelarstwem samochodowym zainteresowałem się sporo później niż pozostałymi gałęziami modelarstwa, bo dopiero w 2001 roku. Zainteresowałem się wtedy amerykańskimi "Muslce Cars", samochodami o potężnych silnikach, sportowej stylistyce, krzykliwych kolorach i chromowanych wykończeniach, charakterystycznych dla wspaniałej epoki w historii amerykańskiej motoryzacji obejmującej lata od połowy 50 do początkowych lat 70. Fascynacja, która trwa do dzisiaj została rozbudzona przez serię programów emitowanych na antenie telewizji Avante w latach 2001/02 (swoją drogą bardzo ciekawa stacja, która później zniknęła z oferty kablowej UPC). Jak dobrze pamiętam pierwszy model takiego samochodu zakupiłem w grudniu 2001 roku, skala 1:18, stopniowo starałem się nabywać coraz wierniejsze repliki z masą ciekawych detali. Dzisiaj chciałem przedstawić mój najnowszy model czyli Mercury Cougar rocznik 1967 oczywiście w skali 1:18. Model wyprodukowany przez firmę Sun Star, która jeszcze jakiś czas temu produkowała modele na co najwyżej średnim poziomie. Od około 6 lat firma znacznie poprawiła jakość modeli, wypuściła również serię modeli z naciskiem położonym na jak najwierniejsze odtworzenie detali. Opisywany model należy właśnie do takiej serii i przedstawia samochód w wersji wyścigowej występującej w wyścigach Trans-Am (Trans-American Series). Nim przejdę do opisu modelu, słów kilka o marce Mercury i pierwszym Kuguarze oraz wyścigach Trans-Am.

Mercury to marka Ford Motor Company, tak jak General Motors posiadał Chevroleta, Pontiaca, Oldsmobile'a czy Buick'a, Chrysler był właścicielem Dodge'a i Plymouth'a, tak FMC posiadał Forda, Mercury i Lincolna. Marka Mercury nie jest zbyt znana w naszym kraju. Za oceanem miała jednak wielką renomę, produkowała piękne, mocne, luksusowo wyposażone samochody. Sztandarowym osiągnięciem tej firmy jest Kuguar (Mercury Cougar), który debiutował na rynku motoryzacyjnym w 1967 roku. Samochód odznaczał się drapieżną stylistyką nadwozia, chowanymi w przednim grillu światłami, luksusowym wykończeniem wnętrza oraz znakomitymi osiągami. Warto zaznaczyć, że seryjnie produkowane Kuguary były wyposażone nawet w 7 litrowy fordowskie silniki V8 o mocy 390 koni mechanicznych. Premiera okazała się dużym sukcesem, w pierwszym roku produkcji sprzedano ponad 150893 egzemplarzy, kupującymi byli głównie młodzi ludzie z bogatych domów oraz kobiety i mężczyźni do lat 35. Na dobrą sprzedaż modelu wpłynęły wyżej wymienione zalety oraz nazwa i symbol drapieżnego kota na karoserii. Samochód miał być konkurencją dla podobnych samochodów innych koncernów, doszło jednak również do konkurencji w ramach Ford Motor Company. Przeciwnikiem okazał się być Ford Mustang, legendarny samochód i symbol okresu "Muscle Cars". Rywalizację pod względem liczby sprzedanych samochodów Kuguar przegrał (ok 110-140 tyś. egzemplarzy na rok przez 4 lata) z Mustangiem (kilka milionów sprzedanych egzemplarzy). Warto zaznaczyć, że wynik Kuguara był i tak bardzo dobry, samochód trafiał głównie do bogatych nabywców w przeciwieństwie do Mustanga który był raczej samochodem dla średnio zamożnych. Kuguar wygrał jednak z Mustangiem na dwóch zupełnie innych płaszczyznach, po pierwsze przez większość krytyków i znawców motoryzacji to właśnie on a nie Mustang jest uważany za konstrukcję przełomową, niemal klasyczną, powinien być symbolem tamtego okresu. W pełni się do takiego stanowiska przychylam.

Do prawdziwego starcia doszło na torze w ramach serii wyścigów Trans-Am. W wyścigach tych startowały samochody określane mianem "Pony Cars". Cechy wspólne samochodów startujących w tych wyścigach: wielkość samochodu nieco mniejsza niż największe krążowniki, czyli samochody i tak większe od dzisiaj jeżdżących po ulicach, potężny silnik V8 oraz jedna para drzwi. Wszystkie startujące samochody były pojazdami spotykanymi na co dzień na drodze. Kuguara oraz Mustanga reprezentowały zespoły fabryczne oraz wystawione przez oficjalnych dealerów. Na drapieżnych kocurach wystartowali: znakomity kierowca Dan Gurney, Parnelli Jones (samochody fabryczne), Allan Moffat, Dave Tatum, Bill Pendleton i inni. Przez cały sezon Kuguary prowadziły w klasyfikacji, Mustangi deptały im po piętach. Tak dobra postawa Kuguarów była dużym zaskoczeniem. FMC wcale nie była zadowolona z takiego obrotu sprawy, ich sztandarowy produkt (Mustang) przegrywał z Kuguarem. W wyniku wewnątrz koncernowych rozgrywek w Ford Motor Company, Kuguary miały oddać zwycięstwo Mustangom. Tak się też stało, na jednym z ostatnich wyścigów jeden z dwóch prowadzących w klasyfikacji Kuguarów miał pozorowaną awarię. Zwycięstwo w całej serii przypadło Mustangowi (64 punkty) przed Kuguarem (62 punkty). Najlepszym kierowcą został Jerry Titus (Mustang). Tym sposobem Mustang jest samochodem znanym ogółowi, Kuguar na zawsze pozostał w cieniu. Następne dwa lata były jednak dla FMC gorzką pigułką, osłabiono specjalnie samochody Mercury by nie stanowiły zagrożenia dla Mustangów. Ruch taki okazał się strzałem w stopę, Mustangi nie sprostały słynnym Chevroletom Camaro w sezonach 1968 oraz 1969 a FMC nie miało nic innego by się im przeciwstawić. W 1971 roku zginął w wypadku samochodowym ustawiany zwycięzca z 1967 roku Jerry Titus. Los zatoczył koło i ukarał winnych szwindlu.


Powróćmy jednak do modelu. Samochód w malowaniu dealera Mercury - Burien z Seattle. Nazwa dealera to po prostu nazwa dzielnicy Seattle. Numer boczny "14", na samochodzie tym startowali między innymi Dave Tatum oraz Bill Pendleton. Oryginalny samochód przetrwał do dzisiejszych czasów. Model posiada masę pięknych bajerów: wspaniale wykonane felgi, wspaniały lakier (tak piękny i lśniący, że podczas fotografowania odbijały się w nim nawet firanki i faktura drewnianej szafki :)), bardzo fajnie odtworzona kabina (sportowy fotel, klatka bezpieczeństwa, pasy, gaśnica, skrzynia biegów, wszelkie zegary i wskaźniki), bardzo dobre wrażenie robią również wszystkie chromowane elementy. Silnik to prawdziwe arcydzieło, pięknie odwzorowany. Całość uzupełniają gumowe opony oraz wszelkie plakietki na karoserii. Jedynym mankamentem modelu jest paradoksalnie piękny lakier, na którym widać nawet najmniejsze drobinki kurzu, już w chwilę po czyszczeniu pędzelkiem oraz szmatką z mikrofibry. Odnośnie dostępności modelu w naszym kraju, to był okres, że model można było dostać w internetowych sklepach modelarskich (jesień/zima 2009), teraz jego zakup graniczy z cudem. Jedynym rozwiązaniem dla chętnych zakupu jest eBay, tam model jest jeszcze dostępny ale trzeba się liczyć z wydaniem grubo ponad 200 zł nie licząc jeszcze wysokich kosztów przesyłki.













piątek, 19 marca 2010

Wszystko gra

Dzisiaj kolejny wpis z kategorii "Kino jest sztuką". Film Woody'ego Allena "Wszystko gra", obraz bardzo ciekawy ze względu na tematy w nim poruszane, najpierw może poświęcę trochę miejsca obsadzie aktorskiej oraz streszczę fabułę by później móc odnieść się do konkretnej tematyki. Głównego bohatera Chrisa Wiltona zagrał Jonathan Rhys Meyers - aktora o bardziej szelmowskiej twarzy i spojrzeniu narkomana chyba nigdzie nie znajdziecie, dlatego znakomicie pasował do tej roli. Swoją drogą to jest to aktor bardzo średnich lotów, samo to, że obsadzono go w roli Henryka VIII spowodowało że zrezygnowałem z oglądania "Dynastii Tudorów" już po pierwszym odcinku :). Drugą ważną rolę zagrała w tym filmie Scarlett Johansson (Nola Rice), to już trzeci film z jej udziałem jaki widziałem (po "Między słowami" oraz "Amerykańskiej rapsodii") muszę przyznać, że jest znakomitą aktorką i w odróżnieniu do większości plastikowych aktorek wynoszonych na piedestał, ma prawdziwy talent aktorski, do tego jest naturalnie piękna w odróżnieniu np od całkowicie aseksualnej Penelope Cruz nad którą tyle ochów i achów. Z aktorów drugiego planu należy wyróżnić Briana Coxa znanego chyba najbardziej ze znakomitej roli w "Norymberdze" gdzie wcielił się w postać marszałka Rzeszy Hermana Goeringa oraz Jamesa Nesbitta znanego ze znakomitej roli w "Krwawej niedzieli". Film sygnowany jest jako romans, dramat i thriller, ale nie jest to infantylny romans ale obraz o bardzo głębokim przesłaniu. Film o szeroko rozumianym szczęściu, fuksie, farcie czy jak to tam nazwiecie oraz o cwaniactwie wypranym całkowicie z jakichkolwiek zasad moralnych. Dziwne, że jest to chyba pierwszy film tak głęboko poruszający tą tematykę, widać ludziom bardzo trudno przyznać się, jak wiele zależy od szczęścia a nie od umiejętności, wiedzy, wykształcenia czy kompetencji, jak naprawdę ma się niewielki wpływ na otaczającą nas rzeczywistość. Pewnie wielu się wydaje, że są Panem i władcą sytuacji i że wszystko jest pod ich najlepszą kontrolą, powtarzam to tylko iluzja :) Cała niemoc i bezradność wychodzi przy pierwszym zderzeniu człowieka z biurokracją, fatalnym zrządzeniem losu, cwaniactwem czy też protekcją. W dzisiejszych czasach nie wystarczy być bardzo dobrym czy dobrym, tylko wybitnym w przeciwnym razie bez szczęścia lub znajomości jest bardzo trudno. Wracając do fabuły: młody Irlandczyk Chris Wilton (Jonathan Rhys Meyers) były zawodowy tenisista, obecnie instruktor tego "sportu" (mój stosunek do pseudosportów typu tenis, golf czy polo jest chyba raczej znany, są to gry dla snobów) znajduje zatrudnienie w londyńskim klubie tenisowym. Wkrótce zaprzyjaźnia się z Tomem Hewettem członkiem arystokratycznej rodziny, której głowa (wspomniany Brian Cox) zajmuje się pomnażaniem pieniędzy. I tak przez tą znajomość Chris poznaje siostrę Toma, Chloe Hewett, która jest zafascynowana osobą młodego instruktora tenisa. Chris wykorzystuje sytuację i wiąże się z Chloe, miłością tego nazwać nie można, widać, że istotną rolę odgrywają tu perspektywy i pieniądze jakie z tego wynikają - nie ma to jak duże "możliwości" :) Dochodzi do ślubu, nowy członek rodziny dostaje ciepłą i dobrze płatną posadkę w biurze firmy prowadzonej przez ojca Chloe (kolejny paradoks dzisiejszych czasów, posada jak najbardziej w zasięgu możliwości intelektualnych Chrisa, głąbem kapuścianym nie był, ale jednak realnie nie osiągalna dla człowieka z ulicy i bez koneksji - jakim jeszcze niedawno był). Zapomniałbym, jeszcze trochę wcześniej Chris poznaje partnerkę Toma, Nolę Rice (Scarlett Johansson), początkowo tych dwoje połączy pożądanie i seks. Później połączy ich miłość i jeszcze coś :) i tu może zakończę moje opowiadanie na temat fabuły bo i tak już sporo powiedziałem a nie chciałbym zdradzać dalszych losów głównego "bohatera". Mogę jedynie powiedzieć, że najciekawszy fragment filmu jest dopiero przed wami. Chris dopuści się haniebnego czynu ale szczęście (temat tego filmu) dopisze mu aż dwukrotnie, dla mnie główny "bohater" to zwykła szuja, śmieć i tchórz. I na koniec warto sobie zadać pytanie, którą z Pań byście wybrali w takich okolicznościach (bynajmniej nie chodzi mi urodę) tylko o cały kontekst. Odpowiedź wydaje się jasna i na pewno zupełnie inna niż wybór bohatera. Dla tych którzy wybraliby Chloe jedna porada, proszę niezwłocznie zgłosić się do psychiatry :) Podsumowując film bardzo dobry, plus za problematykę oraz bardzo dobry scenariusz i reżyserię Woody'ego Allena, liczne nawiązania do "Zbrodni i kary" Fiodora Dostojewskiego, krytyka snobistycznych bogaczy oraz osób, którym zupełnie przypadkiem udało się dostać do takiego środowiska i które zrobią absolutnie wszystko by nie stracić swojej pozycji. Film o tym jak wcale nie tak rzadko kłamstwo i mistyfikacja wygrywa w życiu. Moja ocena: 8/10.

poniedziałek, 15 marca 2010

Sherman Mk.V "Tulip" - Dragon Armor 1:72

Dzisiaj pora na oponenta dla dwóch wcześniej opisanych niemieckich konstrukcji, - Shermana Mk.V "Tulip". Słów kilka o nazwie "Tulip" czyli tulipan. Wersja "Tulip" czołgu Sherman to brytyjski Sherman Mk.V z zamontowanymi na dwóch stalowych prowadnicach rakietami RP-3 (60-pdr SAP) - takimi samymi w jakie wyposażone były samoloty szturmowe RAF-u, takie jak Hawker Typhoon czy Hawker Tempest. Rakiety te służyły do niszczenia czołgów, umocnionych punktów oporu, pojazdów oraz siły żywej. Nazwa tulipan wzięła się właśnie od tych rakiet, których kształt głowicy przypominał główkę, kwiat nierozwiniętego jeszcze tulipana. Czołgi z takimi rakietami pojawiły się dopiero pod koniec wojny i trafiły na wyposażenie elitarnej brytyjskiej Coldstream Guards. Z tego co mi wiadomo to jednostka ta była jedyną wyposażoną w "Tulipany". Model z serii Dragon Armor przedstawia czołg w malowaniu 1 batalionu pancernego wyżej wymienionej jednostki z okresu forsowania Renu w 1945 roku i późniejszych walk na terenie III Rzeszy aż do czasu zakończenia działań wojennych w Europie. Sherman pomalowany jest standardowym oliwkowym kolorem brytyjskiej armii. Model jak zwykle już dla Dragona trzyma bardzo wysoki poziom wykonania, bardzo dobrze prezentuje się geometria modelu, znakomicie wykonane przetarcia, zabrudzenia oraz ślady eksploatacji. Warto zwrócić uwagę na doskonale odwzorowaną fakturę odlewanej wieży. Model posiada wszystkie oznaczenia jednostki oraz numery identyfikacyjne. Uzbrojenie prezentuje się imponująco, działo, karabin maszynowy i rakiety na prowadnicach wyglądają znakomicie. Sherman Mk.V "Tulip" okazał się udaną konstrukcją, zamontowanie rakiet pozwoliło nawiązać równorzędną walkę z Panterami oraz zwiększało szansę załogi na przeżycie w konfrontacji z Tygrysem. Odnośnie dostępności modelu na rynku, to z tego co pamiętam Dragon wydał dwa "Tulipy" (z tej samej jednostki CG - różniły się numerami) w listopadzie bądź grudniu 2007 roku. Mimo, że od premiery minęło już trochę czasu, to produkt można z powodzeniem dostać jeszcze w internetowych sklepach modelarskich (bardzo duża liczba wyprodukowanych modeli). Zdjęcia robione z użyciem lampy błyskowej w celu lepszej ekspozycji detali.










"tulipanowe rakiety"

środa, 10 marca 2010

Szwajcaria - ostatni w Europie kraj ludzi racjonalnie myślących ?

Jak w temacie - "Szwajcaria - ostatni w Europie kraj ludzi racjonalnie myślących ?" Tak, jak najbardziej. Dlaczego? A no dlatego, że w Europie, która coraz bardziej pogrąża się w maraźmie, odchodzi od swojego romańskiego dziedzictwa kulturowego, Szwajcaria jawi się jako ostatni europejski bastion w którym prawdziwi biali Europejczycy dają odpór tendencjom ogarniającym stary kontynent. O czym mowa? O ogólnoeuropejskiej ekspansji wyznawców islamu oraz innych emigrantów chcących narzucać swoje prawa rodowitym mieszkańcom krajów do których przybywają. Niemal cała zachodnia Europa przeżywa ciągłą ekspansję emigrantów, którzy w ogóle nie należą do naszej kultury i nie są w stanie uszanować europejskich obyczajów. Prym wiedzie oczywiście Francja z całą masą muzułmanów z Algierii, Maroka oraz czarnymi z pozostałych byłych kolonii francuskich, następna w kolejności Wielka Brytania, która coraz bardziej traci anglosaski charakter stając się prawdziwym zbiorowiskiem Pakistańczyków, Hindusów i innych. Podobne tendencje można zaobserwować w Niemczech (kilka milionów Turków), Holandii (80% rodowitych Holendrów, wartość ciągle spada), Włoszech (rosnąca liczba Libijczyków) ale również w krajach skandynawskich: Norwegii, Danii i Szwecji. Największe niebezpieczeństwo niesie ze sobą prawo szariatu, które muzułmanie na razie bezskutecznie próbują wprowadzić w krajach do których przybywają w coraz większej liczbie. I tym momencie dochodzimy do Szwajcarii, w której w październiku 2007 roku wybory parlamentarne wygrała skrajnie prawicowa Schweizerische Volkspartei - Szwajcarska Partia Ludowa (SVP) - poprawiając swój wynik ze zwycięskich wyborów z 2003 roku. Uzyskała ona najwyższy wynik jaki od 1919 r. zdobyło indywidualne ugrupowanie w Szwajcarii. Wyniki wyborów w Szwajcarii zostały okrzyknięte przez lewicową prasę jako zagrożenie dla demokracji w tym państwie. Zarzut dość ostry i wydawałoby się absurdalny zważywszy na fakt, iż Szwajcaria uważana jest za najstabilniejszą demokrację świata, w której instrumenty bezpośredniego udziału obywateli w stanowieniu prawa stoją na najwyższym poziomie. Przewodniczący partii Toni Brunner postulował między innymi zakaz budowy minaretów przy meczetach. Sprawa znalazła rozwiązanie w zakazie ich budowy. O wprowadzeniu zakazu zdecydowało krajowe referendum z listopada 2009 r. w którym 60% Szwajcarów opowiedziało się za zakazem budowy minaretów. Trzeba przyznać, że to bardzo dobry zakaz, po pierwsze minarety nie będą w przyszłości górowały nad krajobrazem tego pięknego kraju. Ograniczy to również rozprzestrzenianie się innych graficznych elementów szariatu, włącznie z noszeniem burek w miejscach publicznych przez muzułmańskie kobiety. W przepisie o zakazie budowy minaretów wykorzystano przepis prawny o ochronie charakteru architektonicznego kraju co jeszcze bardziej wzmocniło postulat wprowadzenia zakazu. Przepisy o zagospodarowaniu przestrzennym nie dawały gwarancji, że nie dojdzie do nieodwracalnych zmian w charakterze aritektonicznym kraju Helwetów, dlatego zakaz przeforsowany w referendum należy uznać za przejaw najgłębszego dbania o interesy kraju.

Trudno sobie wyobrazić meczet z minaretem w takim miejscu.

Jak można się było spodziewać reakcja świata islamu, była niewspółmierna. Większość państw muzułmańskich natychmiast potępiło działanie rządu Szwajcarii. Najgłośniej protestowała cała masa wszelkiego rodzaju "oszołomów": Wielki mufti Egiptu, Ali Gomaa nazwał zakaz „obrazą" dla muzułmanów na całym świecie. Terrorysta (trzeba nazywać po imieniu) Muammar al-Kaddafi zdecydowanie zaatakował Szwajcarów grożąc embargiem, wezwał kraje muzułmańskie do bojkotu szwajcarskich produktów. Groźby Kaddafiego są po części zemstą za aresztowanie jego syna za ekscesy jakich dopuścił się na terytorium Szwajcarii. Przywódca Libii wystąpił również z wnioskiem do ONZ o dokonanie rozbioru Szwajcarii pomiędzy Niemcy, Włochy i Francję :) Tak buńczuczne i zdecydowane reakcje najlepiej świadczą o tym, że głównym celem muzułmanów jest islamizacja całej Europy. Jest to również kolejny przejaw mieszania się islamu w wewnętrzne sprawy niepodległego państwa i demokratycznych decyzji w nim podejmowanych.

Prasa europejska, głównie niemiecki "Der Spiegel" oraz "Bild" poparły wyniki referendum. Bild napisał:

"Minaret nie jest tylko symbolem religii, ale całkowicie odmiennej kultury. Duże części świata islamskiego nie podzielają naszych podstawowych wartości europejskich: dziedzictwa Oświecenia, równości mężczyzny i kobiety, rozdziału kościoła i państwa, systemu sprawiedliwości niezależnego od Biblii lub Koranu i odmowy narzucania własnych przekonań innym "ogniem i mieczem". Inny czynnik, który prawdopodobnie wpłynął na głosy Szwajcarów: nigdzie życie chrześcijan nie jest trudniejsze niż w krajach islamskich. Ci, którzy sami są nietolerancyjni, nie mogą oczekiwać bezgranicznej tolerancji od innych".

Plakat zachęcający do poparcia wprowadzenia zakazu budowy minaretów.

Mam wielką nadzieję, że zmiany w Szwajcarii są dopiero początkiem walki z postępującą islamizacją Europy. Kolejnymi postulatami SVP jest całkowity zakaz noszenia burek przez kobiety muzułmańskie w miejscach publicznych oraz wprowadzenie zakazu przymusowych małżeństw i honorowych morderstw. Lider holenderskiej PVV Geert Wilders zapowiedział zorganizowanie podobnego referendum w Holandii. Włoska prawicowa Liga Północna może liczyć na bezdyskusyjne zwycięstwo w referendach regionalnych w regionach Lomabardia i Wenecja. Jestem może naiwny, ale wierzę jeszcze w starą Europę.

piątek, 5 marca 2010

King Kong vs. Godzilla

Dzisiaj coś z zupełnie innej beczki, japoński film z 1962 roku "King Kong vs. Godzilla" :) Film obejrzałem przez przypadek, zamiast cyklu "Ale Klasyczne" telewizja Ale Kino! przygotowała na marzec cykl czterech filmów "Ale Kino vs Godzilla" co było dla mnie niemiłym zaskoczeniem. Mimo, że nie jestem wielbicielem filmów Sci-Fi, postanowiłem obejrzeć wyżej wymieniony obraz w celach czysto poznawczych :) Wiekopomne starcie gumowych gigantów wyprodukowała wytwórnia TOHO, reżyserował Ishiro Honda, twórca oryginalnej "Godzilli". Przejdźmy jednak do fabuły, która jest tak niedorzeczna, że ograniczę się zaledwie do krótkiego opisu: dwóch naukowców transportuje King Konga z Wysp Salomona na wyspy japońskie, w międzyczasie Godzilla budzi się z hibernacji na Arktyce i podąża w stronę Japonii, reszty można się łatwo domyślić. Cały film to jedna wielka żenada, ma się wrażenie, że oglądamy film nakręcony przez pensionariusza domu wariatów: na planie widzimy dwóch aktorów przebranych w gumowe stroje toczących ze sobą walkę, niszczących kartonowe makiety budynków, miotających dziecięcą kolejką elektryczną, wszystko to jest na domiar złego fatalnie sfilmowane co jeszcze bardziej pogłębia negatywny odbiór. Twórcy na siłę chcą nam wcisnąć kit, że jesteśmy świadkami wielkiego starcia gumowego jaszczura z włochatym małpiszonem. Oglądając ten film musicie wiedzieć, że wystawiacie swój zmysł estetyczny na niszczące działanie braku estetyki tego obrazu, dodatkowo może ucierpieć wasz zdrowy rozsądek ponieważ film jest całkowicie irracjonalny, tak bardzo, że na twarzy maluję się jedynie uśmiech politowania. Warto wspomnieć, że w tej "superprodukcji" występuje jeszcze jeden potwór - gigantyczna ośmiornica, która zresztą dostaje łomot od King Konga :) Trudno w tym filmie znaleźć jakiekolwiek plusy, na uwagę zasługuje jedynie kuriozalna scena przy której strzelałem salwami śmiechu - King Kong wpycha w paszczę Godzilli przed chwilą wyrwane drzewo, próbując udusić jaszczura. Scena przywiodła mi na myśl dziwne skojarzenia ze zdenerwowaną matką próbującą nakarmić swoje dziecko zdrowymi brokułami :) Podsumowując "King Kong vs. Godzilla" to kicz w najgorszym wydaniu, zdecydowanie odradzam, strata czasu. Seans obowiązkowy jedynie dla koneserów wszelkiego rodzaju filmowych kuriozów i dziwactw takich jak "Atak ludzi grzybów" i tym podobne. Moja ocena: 1/10