piątek, 24 grudnia 2010

Wesołych Świąt

Spokojnych, zdrowych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia, a także wspaniałych prezentów, (jakich tam chcecie :)) życzę wszystkim przyjaciołom, znajomym oraz anonimowym czytelnikom mojego bloga.

czwartek, 23 grudnia 2010

Konformista

Dzisiaj recenzja filmu "Konformista" z 1970 roku, autorstwa Bernardo Bertolucciego. Film opowiada historię młodego faszysty - Marcello Clerici (w tej roli Jean-Louis Trintignant) i jak sama nazwa wskazuje porusza w szerokiej perspektywie temat konformizmu. Zagadnienie o tyle ciekawe, że większość ludzi nawet nie zdaje sobie sprawy jak konformizm wpływa na ludzkie zachowania i jak często dla wygody całe rzesze ludzi przyjmują bezpieczną postawę społeczną, tylko po to by nie iść pod prąd powszechnie obowiązującym opiniom czy trendom. W swojej recenzji postaram się zawrzeć sporo swoich przemyśleń, które nękały mnie po obejrzeniu filmu, zahaczymy o wątki filozoficzne - bez tego po prostu nie może się obejść, ale również przyjrzymy się pewnym aspektom (konformistycznym) które miały wpływ na powstanie włoskiego faszyzmu a których szereg analogicznych można znaleźć w niemieckim naziźmie czy radzieckim komuniźmie ale również paradoksalnie i to przede wszystkim w niedoskonałej formie rządów jaką jest rozpowszechniona na całym świecie demokracja.

Na początek warto zaznaczyć że "Konformista" Bertolucciego jest dość swobodną adaptacją powieści autorstwa Alberto Moravii pod tym samym tytułem. Jak już wspominałem, bohaterem filmu jest Marcello Clerici, młody wykształcony faszysta, członek aparatu represji faszystowskich Włoch. W filmie pada stwierdzenie, że jest członkiem organizacji zajmującej się zwalczaniem antyfaszyzmu, dla laika może się to wydać jakimś tam ogólnikiem ale chodzi o tajną faszystowską policję polityczną OVRA. OVRA - (Organizzazione Volontaria per la Repressione dell' Antifascismo)- Organizacja Ochotnicza do Zwalczania Antyfaszyzmu lub Organizzazione per la Vigilanza e la Repressione dell Antifascismo – Organizacja Czujności i Zwalczania Antyfaszyzmu. Marcello otrzymuje od zwierzchników zadanie zabójstwa przebywającego na emigracji (w Paryżu) niewygodnego dla faszystowskiego reżimu profesora. Paradoksalnie profesor był kiedyś jego ulubionym wykładowcą i jednocześnie promotorem, dodatkowo całą sytuację skomplikuje żona profesora w której Marcello się zakochuje. Jeżeli chodzi o umiejscowienie czasowe wydarzeń w filmie, to gros fabuły rozgrywa się w Paryżu oraz Rzymie roku 1938, mamy też nawiązanie do jednego wydarzenia, jak się później okazuje z roku 1917. Film kończą sceny z 1943 roku związane z odsunięciem od władzy Benito Mussoliniego oraz powołaniem przez króla Wiktora Emanuela III rządu marszałka Pietro Badoglio.




Mit platońskiej jaskini a film "Konformista"

W filmie mamy scenę w której Marcello odwiedzając paryskie mieszkanie profesora, przytacza anegdotę na temat dawnego wykładu profesora dotyczącego mitu platońskiej jaskini. Scena bardzo ważna dla filmu, można rzec klucz do pełnego zrozumienia problematyki zawartej w fabule. Wypadałoby na początku przytoczyć sam mit, ale nie zrobię tego bo to zanadto zwiększyłoby rozmiar samej recenzji a nie o to mi tutaj chodzi, zakładam, że mit ten jest jako tako znany czytelnikom wiec uważam to za zbyteczne, jeżeli jednak ktoś nie orientuje się w temacie to w internecie znajdzie szybko i bez problemu całe mnóstwo informacji na ten temat. Znaczenie tej sceny wydaje się jednoznaczne, Marcello wyraża swoje wątpliwości, rozterki które nim targają, jednocześnie zastrzega się, że jest faszystą. Znaczenie mitu platońskiej jaskini można odczytać jako moralne i myślowe ubezwłasnowolnienie jednostki ale również całych mas. Szeroko rozumiane społeczne naśladownictwo i to nie tylko w politycznym wymiarze ale również w przyjmowaniu postaw życiowych charakterystycznych dla danych środowisk. Według Platona byty rzeczywiste są tylko odbiciem bytów idealnych, wskazuje on również na wyższość idei nad bytem materialnym. W wyżej wymienionej scenie profesor sugeruje, że niewolnicy platońskiej jaskini to ówcześni mieszkańcy faszystowskich Włoch, żyjący iluzją, Marcello dopełnia mówiąc, że ta iluzja stanie się życiem rzeczywistym i nikt nie będzie miał pojęcia o tym że jest to iluzja. Ten sam schemat można znaleźć i w innych totalitarnych reżimach, w naziźmie i komuniźmie ale również w demokracji, która daje iluzoryczne przekonanie o samodzielnym myśleniu i możliwości dokonywania wyborów (chodzi o politykę). Jeżeli chodzi o reżim totalitarny najlepszym obecnym przykładem jest Korea Północna gdzie blokada informacyjna, propaganda i już blisko 60 letnia izolacja społeczeństwa zrobiła ludziom wodę z mózgu i nauczyła pewnego modelu życia, który jest rzeczywistością dla Koreańczyków i który jak wszystko wskazuje utrzyma się jeszcze bardzo długo. Jeżeli chodzi o przykłady dla demokracji to nie trzeba daleko szukać, nasze polityczne podwórko jest tego najlepszym przykładem. Platforma Obywatelska wytworzyła taką atmosferę, że popieranie kogokolwiek innego niż oni jest przejawem zacofania czy powodem do wstydu. Bez urazy ale elektorat "postępowej" Platformy w głównej mierze opiera się na społecznym konformiźmie, lęku przed odrzuceniem i panujących trendach politycznych wzywających do normalności, która objawia się w nic nie robieniu i wygodnej społecznej postawie życia łatwiej i wygodniej, dzięki której nasz kraj tkwi i będzie tkwił nadal w maraźmie. Najlepiej zjawisko takie, lęku przed odrzuceniem czyli konformizmu normatywnego tłumaczy eksperyment Ascha do którego odsyłam wszystkich zainteresowanych. Na zakończenie rozważań związanych z mitem platońskiej jaskini, warto zwrócić uwagę na opinię Platona oskarżającą wszelkiego rodzaju autorytety za to, że żyjemy w świecie konformistycznej iluzji. Chyba Polacy jeszcze pamiętają jak Platforma robiła podbudowę dla swoich działań z poparcia owych fałszywych autorytetów?


Marcello Clerici - konformizm postaci

Warto przyjrzeć się bardziej konformizmowi filmowego bohatera. Kim tak naprawdę jest Marcello Clerici? Jest faszystą z przekonania czy z wyboru?, pospolitym zwyczajnym człowiekiem czy może indywidualistą, który wyrzekł się swojej osobowości dla wygody? Biorąc pod uwagę wszelkie jego rozterki można mieć wątpliwości czy jest faszystą, mimo, że popiera reżim i jest mu oddany. Z drugiej strony, pomimo wątpliwości i pytań pochodzących wprost z jego duszy i rozumu, jego postać wydaje się być moralnym tchórzem. Bertolucci wskazuje na jedno ważne wydarzenie w życiu Marcello, które zaciążyło na jego późniejszych decyzjach - zgwałcenie przez sodomitę w dzieciństwie i "domniemane" zamordowanie sprawcy - wspomniany wcześniej rok 1917. Reżyser dodatkowo akcentuje to w ostatniej scenie filmu, zwracając uwagę na ów fakt, jako na główną przyczynę późniejszych wyborów Marcello. Wydaje się, że gwałt sodomity czy jak kto woli homoseksualisty był bez wątpienia ciosem dla męskości naszego filmowego bohatera. W tym można upatrywać również motywację głównej postaci do zawarcia związku małżeńskiego, mającego być potwierdzeniem męskości i zmazaniem dawnego seksualnego upokorzenia oraz poszukiwaniem normalności. Ta normalność to kolejny konformizm, to kolejny aspekt do którego stara się dostosować Marcello. Najlepiej świadczą o tym dwa cytaty w filmie:


Pierwszy podczas spowiedzi:
"Chcę zbudować normalne życie, żenię się z drobnomieszczanką. Przeciętna, góra miernych pomysłów, drobne ambicje i uprzedzenia. Składa się wyłącznie z łóżka i kuchni. Normalność, staram się stworzyć moją normalność, ale to nie będzie łatwe."

drugi to słowa skierowane do Marcello przez jego kolegę:
"Jaki według ciebie jest normalny człowiek?
Dla mnie to taki, który ogląda się na ulicy za ładną spódniczką i odkrywa, że nie jest jedynym który to zrobił. Cieszy się, że ludzie są tacy sami jak on. Dlatego lubi przepełnione plaże, mecze piłki nożnej i bary w centrum."


Nie bez znaczenia na wybory i zachowanie bohatera, jest również przeszłość ojca Marcello, który na długo przed dojściem faszystów do władzy działał w aparacie represji Włoch. Młody Clerici wybiera wiec drogę ojca i robi karierę w faszystowskich służbach specjalnych, zamiast poświęcić swoją wiedzę i energię czemuś wzniosłemu, do czego z pewnością miał inklinacje. Mimo, że Marcello nie budzi sympatycznych emocji, zważywszy na jego postępowanie, to jednak trudno mi osobiście ocenić go jako moralnego bankruta czy kanalię, wydaje mi się że jest to bardziej inteligentna jednostka uwikłana w historyczne uwarunkowania czasów w których żyła, dodatkowo pozbawiona wolnej woli, której to brak wynika po części z traumatycznych przeżyć z dzieciństwa. Nie jest to bynajmniej próba usprawiedliwienia filmowej postaci ale zwrócenie uwagi, że konformizm tak powszechny wśród współczesnych ludzi nie jest wynikiem trudnych wyborów tylko własnego widzi mi się i wspomnianej już wcześniej postawie życia łatwiej i wygodniej, no bo chyba trudno się nie zgodzić, że człowiek stoi dzisiaj przed nie lada łatwiejszymi wyborami moralnymi niż choćby 60-70 lat temu, a pomimo tego większości obecnie stąpających po ziemi ludzi trudno jest zająć stanowisko nawet w błahych sprawach, tak bardzo są uwikłani i nastawieni na osiąganie celów wyłącznie praktycznych i materialnie wymiernych, reprezentując tym samym żałosny obraz ubóstwa moralnego i umysłowego.


... i jeszcze słów kilka

Kilka słów warto poświęcić scenie morderstwa profesora, kiedy to kilku napastników zadaje ofierze kilkanaście ciosów nożami. Analogia do zabójstwa Cezara w dniu Idów Marcowych roku 44 p.n.e. jest jak najbardziej uzasadniona. Jest to również dbałość Bertolucciego o szczegóły, dodatkowo wskazanie reżysera na czerpanie przez faszyzm wzorców z historii starożytnego Rzymu. Filmowe zabójstwo profesora jest też jawnym przyznaniem się, wskazaniem (przez zasztyletowanie) na sprawców czyli faszystowskie Włochy i jednoczenie wyraźnym i brutalnym ostrzeżeniem dla przeciwników reżimu. Przy okazji warto zwrócić uwagę na najważniejsze nawiązania faszyzmu do historii i tradycji starożytnego Rzymu. Samo słowo faszyzm pochodzi od rózg liktorskich (Fasces - wiązanki rózg z wetkniętym w nie toporem) symbolu etruskiego przejętego przez Rzymian, oznaczającego władzę urzędową i karną. Ostatecznie symbol faszystowskich Włoch. Do najbardziej znanych inspiracji faszyzmu historią miasta wilczycy, należy również zamiar Benito Mussoliniego, którego marzeniem była restauracja Cesarstwa Rzymskiego w basenie Morza Śródziemnego, a którego pierwszym krokiem w tym celu była nieudana włoska inwazja w 1940 roku na państwo będące kolebką innej wielkiej śródziemnomorskiej cywilizacji czyli Grecję. Jeszcze jednym przejawem inspiracji faszyzmu starożytnym Rzymem i jednocześnie szczegółem dodającym autentyzmu w filmie jest faszystowska architektura wzorowana na klasycznym stylu architektonicznym, ale dużo bardziej surowa i zimna od starożytnej poprzedniczki. Część zdjęć kręcono w budynkach ministerialnych projektu architekta doby faszyzmu Piacentini'ego.

zabójstwo Juliusza Cezara w dniu Idów Marcowych - 15 marca 44 roku p.n.e.


Skoro poruszyłem już temat zdjęć, to warto zaznaczyć, że za niezwykłą plastyczność obrazów i ujęć odpowiada Vittorio Storaro, człowiek który w osiem lat później odpowiadał za zdjęcia do filmu "Czas Apokalipsy", co należy uznać za wystarczającą rekomendację. Dla tych, których to jednak nie przekonuje nadmieniam, że za zdjęcia Pan ten otrzymał w karierze 3 oskary.

Talent Vittorio Storaro w całej okazałości - scena wyjścia zabójców z lasu.


Podsumowując, film Bernardo Bertolucciego to wymagający intelektualnie obraz, skłaniający do refleksji, rodzący masę pytań dotyczących zachowań, którymi kieruje się człowiek. Muszę powiedzieć, że film, przez pierwsze 40 minut jest dość męczący, trzeba bardzo uważać, a fabuła nie jest nazbyt wartka by mogła nas sama utrzymać na odpowiednim poziomie uwagi. Dlatego zalecam dobre skupienie i nie poddanie się klimatowi znużenia, bo w dalszej części film jest coraz lepszy a i refleksja do jakiej skłania po jego obejrzeniu jest wprost na wagę złota. Jeżeli lubisz filmy, które poszukują odpowiedzi na trudne tematy, same zadając masę nowych pytań to szczerze polecam. Moja ocena: +9/10 lub inaczej 9,5/10 :)



Począwszy od tej recenzji niektóre filmy będą oznaczone nową kategorią - "filmy - moje top 100". Konformista zostaje oznaczony taką etykietą, podobnie jak opisywane już wcześniej na moim blogu: "Idź i patrz" oraz "Aguirre, gniew boży".

sobota, 18 grudnia 2010

Bitwa pod Bouvines

Ostatnio robiłem porządki w mojej biblioteczce i natrafiłem na książkę "Bitwa pod Bouvines", której autorem jest Georges Duby. Pamiętam, że była to moja lektura na studiach, postanowiłem, że odświeżę sobie informacje na temat tej skądinąd ważnej bitwy. Książkę wydał w roku 1988 Państwowy Instytut Wydawniczy. Zgrzebna i podniszczona okładka od razu rzuca się w oczy. Pamiętam że gdy ją pierwszy raz czytałem wzbudziła we mnie mieszane i częściowo zmienne uczucia, o czym poniżej. Książka jest zwyczajnie nierówna, o ile do 180 strony czyta się z wielkim zainteresowaniem, to począwszy od rozdziału "Legenda" zaczynają się prawdziwie nudne i senne wywody, które nie mają większego znaczenia w kontekście historycznym bitwy a są jedynie bajkowymi zapisami źródłowymi podającymi niestworzone dane na temat liczby walczących. Dane i informacje omawiane w tym rozdziale to różne absurdalne informacje. Absurd momentami jest tak wielki, że czytelnik zadaje sobie pytanie czy autorzy tych bzdur nie cierpieli na jakąś nieuleczalną chorobę psychiczną? :)

Przejdźmy jednak do zalet książki, które ta niewątpliwie posiada. Bardzo dobrze opisano całą genezę konfliktu, który doprowadził do bitwy pod Bouvines. Szczególnie dobrze wygląda to od strony głównego z prowodyrów - Ottona Brunszwickiego, szczegółowo przedstawiono wewnętrzny konflikt w Niemczech pomiędzy Gwelfami popierającymi ród książąt bawarskich Welfów z Gibelinami popierającymi ród książąt szwabskich Hohenstaufów. Opisano przejęcie władzy przez Ottona Brunszwickiego, po zamordowaniu prawowitego króla Niemiec - Filipa Szwabskiego w 1208 roku. Zwrócono również uwagę na koneksje Ottona z dworem angielskim na którym się wychował. Autor przedstawił także politykę króla Francji Filipa Augusta, który wraz z papieżem Innocentym III doprowadził do koronacji na króla Niemiec - Fryderyka Staufa. Pokrótce opisano sytuację sprzymierzeńca cesarza Ottona Brunszwickiego a mianowicie króla angielskiego Jana bez Ziemi. Przedstawiono również sytuację innych sojuszników takich jak: hrabia Flandrii - Ferrand Portugalski czy hrabia Boulogne - Reginald z Dammartin. Dalszą część książki stanowi opis bitwy oraz omówiony przy okazji tzw. "Pokój Boży" - będący formą nakazu wstrzymującą walczących od przelewu krwi w dzień świąteczny jakim jest niedziela. Sporo informacji poświęcono tradycji turniejów rycerskich, potępianych przez kościół jako zawody zagrażające życiu. Całość dopełniają wspomniane już na początku nawiązania do części z 92 wzmianek źródłowych na temat bitwy. Podsumowując, książkę mogę z czystym sumieniem polecić każdemu miłośnikowi średniowiecza. Innym pasjonatom historii również powinna się spodobać. Należy jednak zaznaczyć, że rozdział "Legenda" jest przeznaczony dla prawdziwych masochistów. :)

wtorek, 7 grudnia 2010

Ryzykowny żart anonimowego oficera SS

Dzisiaj drugi wpis z kategorii "cytaty i sentencje", ale tym razem osobliwie śmieszny i pełen paradoksu cytat a raczej żartobliwa wypowiedź anonimowego oficera SS. Swego czasu natknąłem się na ten cytat, ale szczerze nie pamiętam już przy jakiej okazji, bo nie zanotowałem sobie źródła. Wypowiedź jest o tyle ciekawa że jej autor skierował ją do Adolfa Hitler:


"Berlin to praktyczne miejsce na naszą kwaterę główną - wkrótce będziemy mogli jeździć tramwajami na wschodni front!"

Humor godny znanego serialu "Allo, Allo", Hitler i towarzyszący mu ludzie mieli skwitować żart śmiechem ale chyba tak naprawdę nikomu nie było do śmiechu. Żart SS-mana obnażał całą beznadziejną sytuację III Rzeszy. Dla Hitlera i ludzi z bliskiego otoczenia wodza, którzy cały czas oczekiwali że jakaś nowa, cudowna broń odmieni diametralnie koleje wojny, musiała to być nadzwyczaj kąśliwa uwaga. W lutym 1945 roku gdy wypowiedziano wyżej wymienione słowa, front na Odrze był względnie stabilny, ale chyba nikt poza Hitlerem w niemieckim naczelnym dowództwie nie wierzył, że "radziecki walec" można jeszcze w ogóle zatrzymać. Gdy 16 kwietnia 1945 roku rozpoczęła się operacja berlińska, słowa te nabrały nowego znaczenia. Na linię frontu wschodniego było bardzo blisko, ale dojechać na nią tramwajem już nie sposób, ponieważ cała infrastruktura tramwajowa w Berlinie w tamtym czasie już nie istniała, a tabor tramwajowy posłużył obrońcom do budowania ulicznych barykad.

sobota, 6 listopada 2010

W kręgu zła

Dzisiaj recenzja klasycznego kryminału Jean'a-Pierre'a Melville'a "W kręgu zła". Warto zaznaczyć, że tytuł filmu w oryginale brzmi "Le cercle rouge" - czyli "Czerwony krąg", do niego też odnosi się rozpoczynająca film sentencja hinduskiego filozofa Ramakrishny:


"Siddhartha Gautama zwany Buddą wziął czerwoną kredę, zakreślił nią okrąg i rzekł: Kiedy ludzie mają się spotkać wszystko może się wydarzyć. Mogą podążać różnymi drogami, ale pewnego dnia nieuchronnie znajdą się wewnątrz czerwonego kręgu"

Trzeba przyznać, że mądre słowa odnoszące się do sytuacji często w dziwny sposób splatających ludzkie losy, czy to w odniesieniu do miłości łączącej nieraz dwie zupełnie nieznane sobie osoby czy też do osób spotykających się ale znajdujących się ideowo na dwóch przeciwległych biegunach, czy też do wspólników w zbrodni jak w przypadku bohaterów filmu Melville'a, których połączył mniejszy lub większy zbieg okoliczności. W tym miejscu warto powiedzieć kilka słów o bohaterach filmu. Są nimi: Corey - wychodzący z więzienia po 5 letniej odsiadce kryminalista, zagrany przez znakomitego aktora Alanina Delon'a, Vogel - zbiegły przestępca w rolę którego wcielił się znany ze spaghetti westernów Włoch Gian Maria Volonté. W rolę Jansena, byłego policjanta trawionego fobiami wcielił się słynny Yves Montand. Wszystkie te postacie to w pewnym sensie outsiderzy, których połączy wspólny cel - salon jubilerski na paryskim placu Vendome. W zupełnej opozycji do tych trzech osób stoi melancholijny inspektor Mattei w którego rolę wcielił się Bourvil, znany dużo bardziej ze swoich komicznych uzdolnień. Wszystkie te osoby spotkają się pewnego dnia w "czerwonym kręgu".

Film nie jest szybkim filmem akcji ale klasycznym kryminałem w starym stylu. Akcja jest dość powolna, czego najlepszym przykładem jest pozbawiona dialogów słynna już 25 minutowa scena napadu na salon jubilerski. Jeżeli chodzi o środki artystyczne to film charakteryzuje absolutne minimum formy, ograniczone do minimum, zdawkowe dialogi, scenografia z bardzo dużym nasyceniem zimnych kolorów. Dominują różnego rodzaju odcienie: czarnego, niebieskiego, błękitnego, szarego, beżowego i białego. Szczególne znaczenie reżyser nadał kolorowi niebieskiemu, który dominuje w filmie, jest go wszędzie bardzo dużo: niebieska winda, błękitny samochód gangsterów, niebieska tapeta w pokoju Yansena, nawet przedmioty i rzeczy, które z reguły nie są niebieskie, w filmie mają taki kolor - przykłady: dywany u jubilera (kojarzone raczej z czerwonymi wytwornymi dywanami) oraz obicie stołów bilardowych (standard to kolor zielony, w filmie niebieski lub zielony zniekształcony przez światło, wyglądający jak niebieski).


Kilka słów należy poświecić samochodom, które wykorzystano w filmie. Może się wydawać, że są one mało istotnym szczegółem ale nie jest tak w filmie Melville'a, który słynął z zamiłowania do amerykańskich samochodów. Dlatego też bohaterowie poruszają się za pomocą amerykańskiego Plymouth'a Fury z roku 1966, monstrum z silnikiem o mocy 385 koni mechanicznych. Amerykańskim samochodem poruszają się również ścigający Coreya gangsterzy. O ile dobrze rozpoznaje po charakterystycznych tylnych światłach i długim bagażniku to jest to Chevrolet Impala z 1965. Dla mnie, jako fana amerykańskich samochodów, jest to dodatkowa frajda z oglądania filmu.

Chevrolet Impala z 1965 roku


Podsumowując, film Melville'a to typowe męskie kino sensacyjne w starym stylu, nie każdemu się spodoba. Jako, że film nie jest nośnikiem żadnych ważnych wartości, ocena jest nieznacznie zaniżona, dodatkowo porównując z innymi obrazami Melville'a spodziewałem się nieco lepszego filmu. Dobry kryminał w starym stylu - moja ocena: 7/10

poniedziałek, 1 listopada 2010

Wspomnienia - Georg Henrik Von Borneman

Postanowiłem, że począwszy od listopada będę dodawał ciekawe cytaty i sentencje, ale bynajmniej nie te najbardziej znane, ale takie na które natrafiłem podczas lektury różnych książek, a które z uwagi na treść i zarazem pewną historyczną anonimowość ich autorów wydały mi się ciekawe czy warte głębszej refleksji. Jako, że mamy dzisiaj dzień Wszystkich Świętych to pozwoliłem sobie wybrać słowa, które również poczęści w swej wymowie odnoszą się do ulotności ludzkiego życia oraz przemijania i upadku tworów ludzkiej ambicji - wielkich imperiów. Są to słowa które napisał Georg Henrik Von Borneman, szwedzki kawalerzysta wzięty do niewoli pod Perewołoczną (kapitulacja wojsk szwedzkich po klęsce pod Połtawą w 1709 roku).


"Cóż pozostało z czasu, który już odpłynął?
Ciemne wspomnienie, marzenie, cień ulotny,
Ostrzeżenie, że czas, który właśnie nadszedł i już jest,
równie szybko zginie w zapomnieniu.
Gdzież są ci, co kiedyś żyli na ziemskim polu walki,
i Ci na widok których nasz przeszły świat drżał ze strachu?"

Na te mądre słowa natknąłem się przy okazji czytania znakomitej książki Petera Englunda "Połtawa". Dla mnie osobiscie są one wyrazem wątpliwości w sens istnienia ludzi w ogóle i wszystkich dokonywanych przez nich czynów. Weryfikatorem ludzkich dokonań jest czas i śmierć. Słowa szedzkiego kawalerzysty można również odczytać jako wyraz rozczarowania klęską połtwaską, która była pierwszą do kilkudziesięciu bitew, w której armia szwedzka poniosła kleskę, a która dla historii XVIII wiecznej Szwecji była symbolem porażki w III wojnie północnej w wyniku której Szwecja utraciła status europejskiego mocarstwa. Autor cytatu, Georg Henrik Von Borneman zmarł w rosyjskiej niewoli na Syberii w roku 1711 w wieku zaledwie 26 lat.

sobota, 2 października 2010

Zabójstwo Rogera Ackroyda

Dzisiaj pierwsze spotkanie z mistrzynią kryminałów, Agathą Christie a konkretnie z jedną z jej najbardziej znanych książek. Chodzi oczywiście o powieść detektywistyczną: "Zabójstwo Rogera Ackroyda" napisaną w roku 1926. Kilka słów o fabule: akcja toczy się w niewielkim sennym angielskim miasteczku King's Abbot. Narratorem powieści jest wiejski lekarz, doktor James Sheppard mieszkający wraz ze swoją plotkarską siostrą w wyżej wymienionej wiosce. Bliskim przyjacielem doktora Shepparda jest tytułowy Roger Ackroyd, bogaty lokalny biznesmen. Pewnej nocy zostaje on zasztyletowany w swoim gabinecie. Kilka dni wcześniej umiera śmiercią samobójczą pani Ferrars, którą Ackroyd zamierzał poślubić. Czy samobójstwo i morderstwo są w jakiś sposób ze sobą powiązane? Za rozwikłanie sprawy weźmie się sztandarowy bohater książek Agathy Christie, pochodzący z Belgii słynny detektyw Herkules Poirot. Ze względu na chęć uniknięcia spoilerów, związanych z fabułą tej kryminalnej powieści nie będę zdradzał więcej szczegółów. Mogę jedynie powiedzieć, że zakończenie jest jak zwykle zaskakujące, chodź sam schemat książki znacznie odbiega od innych prac brytyjskiej mistrzyni kryminałów. Czytelnik niemal do samego końca jest wodzony za nos. Porównując z innymi książkami Agathy Christie, "Zabójstwo Rogera Ackroyda" wypada dobrze, chodź moim zdaniem brakuje mu bardzo dużo do emocji i poczucia ciągłego niepokoju, które towarzyszyły mi podczas czytania innej powieści tej autorki - "I nie było już nikogo" znanej również pod nazwą "Dziesięciu małych żołnierzyków". Podsumowując książkę, mogę z czystym sumieniem polecić ją wielbicielom kryminałów, warto jednak zaznaczyć że nie należy się spodziewać gęsiej skórki na ciele czy jeżących się włosów. Czyta się bardzo szybko, pozycja w sam raz na jeden, góra dwa jesienne wieczory. Polecam.

czwartek, 9 września 2010

Japońskie bombardowanie Stanów Zjednoczonych podczas II Wojny Światowej

Kolejny wpis z kategorii "Kalendarium" i jednocześnie "Bitwy i kampanie". Dzisiaj bardzo mało znany epizod. 9 września 1942 roku japoński okręt podwodny I-35 dowodzony prze komandora por. Meija Tagami zbliża się do wybrzeża stanu Oregon. Młody pilot Nobuo Fujita oraz jego radiooperator Okuda przygotowują się do startu. Ich wodnosamolot Yokosuka E14Y przewożony w hangarze na pokładzie okrętu podwodnego jest gotowy do startu.

Nobuo Fujita

Wspomnienia - Fujita:
"Spoglądałem ku wybrzeżom Oregonu. Góry były jeszcze spowite mgłą, lecz mogłem dostrzec przylądek Kap Blanco wraz z latarnią morską. Morze, wzburzone przez ostatnie dziesięć dni, znów było spokojne, a niebo bez chmur. Kapitanie - powiedziałem - wygląda nieźle. Myślę, że możemy dziś przeprowadzić naszą akcję. Świetnie! - odrzekł Tagami -za kilka minut przejdzie Pan do historii. Będzie Pan pierwszym człowiekiem, który kiedykolwiek zbombardował Stany Zjednoczone Ameryki."

Atak był rezultatem pomysłu Nobuo Fujity, którego propozycja trafiła do admirała Yamamoto latem 1942 roku. Admirał zgodził się na proponowany plan, uważając, że wzniecenie pożarów na rozległych obszarach leśnych zachodniego wybrzeża Ameryki jest najlepszym sposobem wywołania paniki po stronie nieprzyjaciela. Do zadania przeznaczono okręt podwodny I-35 wyposażony w katapultę startową oraz hangar zdolny pomieścić wodnosamolot Yokosuka E14Y uzbrojony w bomby zapalające.


wodnosamolot Yokosuka E14Y "Glen" za pomocą którego Fujita i Okuda dokonali ataku

Wspomnienia - Fujita:
"Założyłem kombinezon i poczyniłem ostatnie przygotowania. Do małego drewnianego pudełka włożyłem kilka kosmyków swoich włosów, kilka ścinków paznokci i mój testament. W razie gdybym nie powrócił z akcji, moje "resztki" przekazano by żonie. Wszystko było już gotowe - mój obserwator Okuda siedział w maszynie, a katapulta została uruchomiona. Przelecieliśmy nad latarnią morską Kap Blanco i znaleźliśmy się nad wybrzeżem, po czym skręciliśmy na północny wschód w kierunku celu. Słońce czerwonozłotą poświatą rozjaśniało niebo na wschodzie. Po około 70 kilometrach kazałem Okudzie zrzucić pierwszą bombę na olbrzymie lasy. Przelecieliśmy kolejnych 15 kilometrów na wschód i zrzuciliśmy drugą bombę. Gdy ponownie dotarliśmy do Kap Blanco, wzięliśmy kurs na południowy zachód. Nagle spostrzegłem dwa frachtowce. Aby nie dać się zauważyć, lecieliśmy tuż nad powierzchnią wody. Kilka minut później byliśmy już poza linią horyzontu. Dopiero wtedy skręciliśmy, by odszukać nasz okręt. Wkrótce znów byliśmy na jego pokładzie."

wodnosamolot Yokosuka E14Y "Glen" na katapulcie startowej okrętu podwodnego

Yokosuka E14Y "Glen" startuje za pomocą katapulty

Skutki tego ataku były znikome. Powstałe pożary szybko ugaszono. Był to jedyny lotniczy, japoński atak na Stany Zjednoczone. Nikły rezultat akcji nie zraził jednak Japończyków do innych rodzajów ataków (o których będzie jeszcze mowa na moim blogu) na terytorium Stanów Zjednoczonych.

czwartek, 2 września 2010

Idź i patrz

"Idź i patrz" to film, który ostatnio sobie odświeżyłem, film tak mocny, że pomimo iż oglądałem go ponownie po kilku latach i doskonale wiedziałem czego się spodziewać to dawka negatywnych emocji była równie wielka jak kiedyś, do tego stopnia, że spowodowała kilkudniowe pogorszenie nastroju. Brzmi nieciekawie, ale to prawda. Na początek proszę o uzbrojenie się w nieco uwagi, bo ten miażdżący film można rozpatrywać na tak wielu płaszczyznach i w tak wielu wymiarach, że można by napisać o nim pracę magisterską. Recenzja więc nie będzie krótka, postaram się opisać wszystko to, na co warto zwrócić uwagę oglądając film, przyjrzymy się kilku specyficznym scenom oraz symbolice, nie obejdzie się bez oceny historycznej i to wcale nie takiej oczywistej jak mogłoby się wydawać. Postaram się również o sformułowanie kilku tez, które cisną się na usta tuż po seansie. Na początek kilka podstawowych informacji na temat fabuły: Białoruś rok 1943, trwa niemiecka okupacja, młody chłopiec - Florya zaciąga się do oddziału partyzantów, bagaż negatywnych i brutalnych przeżyć będzie tak duży, że dziecko dojrzeje w zaledwie kilka dni. Niewinność młodego człowieka zostanie doszczętnie zniszczona w wyniku wydarzeń których będzie świadkiem, uczestnikiem i częściowo sprawcą.


Tytuł: "Idź i patrz" i Apokalipsa

Tytuł filmu w reżyserii Elema Klimowa, nawiązuje do 6 rozdziału Apokalipsy św. Jana:

I wyszedł drugi koń rydzy; a temu, który na nim siedział, dano, aby odjął pokój z ziemi, a iżby jedni drugich zabijali, i dano mu miecz wielki. …
A gdy otworzył czwartą pieczęć, słyszałem głos czwartego zwierzęcia mówiący: idź i patrz! I widziałem, a oto koń płowy, a tego, który siedział na nim, imię było śmierć, a piekło szło za nim; i dana im jest moc nad czwartą częścią ziemi, aby zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez zwierzęta ziemskie.

Nawiązanie w tytule do Apokalipsy według św. Jana wydaje się jak najbardziej właściwe biorąc pod uwagę to co zobaczymy oglądając film. Dodatkowo powiązanie apokalipsy z najstraszliwszą z wojen, która utopiła ludzkość w morzu krwi i ognia, przyniosła niewyobrażalne barbarzyństwo i bestialstwo, jest uzasadnione.


Sceny

W dziele Elema Klimowa mamy całe mnóstwo wyjątkowych i niezwykle sugestywnych scen, które budują specyficzny klimat filmu, budzą uczucie niepokoju i wszechobecnego zła, czuć lęk przed nadciągającą, albo już obecną katastrofą, której udziałem są wszystkie postacie występujące w filmie.


pobojowisko - pierwsza scena w filmie, dwóch chłopców (w tym nasz bohater - Florya) przekopuje pobojowisko w poszukiwaniu broni, scena bardzo istotna chłopcy dopuszczają się deprawacji, naruszają spokój poległych, dla których zniszczony okop stał się ostatnią mogiłą. Dochodzi do zbezczeszczenia miejsca spoczynku poległych i ograbienia grobu. Chłopców z karabinem, dostrzega przelatujący niemiecki samolot rozpoznawczy. Wydawałoby się scena bez większego znaczenia, ale jest ona zwiastunem nadchodzącej apokalipsy. Nieodpowiedzialne zachowanie chłopców, pomimo ostrzeżeń mężczyzny, sprowadzi śmierć na rodzinę Flory. Pilot widząc cywila z karabinem wzywa oddział pacyfikacyjny do pobliskiej wioski o czym dowiemy się dużo później.


samolot - niemiecki samolot rozpoznawczy Focke-Wulf Fw 189, pojawiający się kilkukrotnie w czasie trwania filmu. Złowieszczy symbol, oko wielkiego brata przed którym nic się ukryje, samolot który pojawia się na niebie znienacka, którego delikatny pomruk silników ma moc iście hipnotyzującą. "Powietrzny demon" po którym nie wiadomo czego się spodziewać, raz pozornie nie stwarzający zagrożenia zbiera informacje, innym razem sypią się z niego propagandowe ulotki, innym razem bomby lub spadochroniarze ze specjalnych oddziałów do walki z radziecką partyzantką. Jest to również metafora - zło przed którym nic się nie ukryje, które wszystko widzi. W nawiązaniu do pierwszej sceny czyli pobojowiska - gdy kamera przedstawia widok z kabiny, pilot widzi chłopców z karabinem, w tle słyszymy audycję niemieckiego radia i po chwili niemiecki hymn - mamy wrażenie, że to cała potęga hitlerowskich Niemiec dostrzega ich czyn - odnalezienie karabinu, który posłuży do walki z okupantem.


gniazdo - Florya rozdeptuje w lesie gniazdo z jajami, widzimy szczątki jaj oraz już wykształcone małe ale jeszcze niewyklute martwe ptaszki. Scena symbolizuje zdeptaną niewinność oraz utracony dom, to co stanie się udziałem głównego bohatera już wkrótce.


bocian- ptak powszechnie uważany za symbol szczęścia, w chrześcijaństwie uważany za symbol Chrystusa. W filmie pojawia się w środowisku raczej niecodziennym dla siebie - w lesie, dzieje się to podczas ulewnego deszczu. Bocian sam przemoknięty i zmarznięty, dodatkowo pokracznie wyglądający jest symbolem cierpiącego na krzyżu Chrystusa. Pojawia się właśnie wtedy gdy Florya i Głasza przygotowują się do spędzenia nocy w naprędce wykonanym szałasie. Ptak chodź sam szuka schronienia i uważnie ogląda szałas, będzie cierpiał na deszczu jak Chrystus na krzyżu. Jako symbol wprowadza w tej scenie poczucie bezpieczeństwa. Widz ma uczucie, że w danej chwili bohaterom filmu nic nie grozi.


lalki - po przybyciu Flory wraz z Głaszą do jego rodzinnej wsi, bohater jest zaniepokojony nieobecnością matki i siostrzyczek oraz sąsiadów. Florya próbuje wytłumaczyć sobie ich nieobecność tym, że schronili się przed Niemcami na bagnach lub w lesie, jest zaniepokojony i podejrzewa najgorsze ale jego psychika broni się, próbując odpychać to co jest niemal oczywiste. Florya woli nieświadomość i złudną nadzieję, zaprasza Głasze do zjedzenia zupy, wtedy też dostrzega niedbale położone lalki swoich siostrzyczek. Niedbale ułożone lalki przypominają stos ludzkich ciał po zbiorowej egzekucji, kolejna niepokojąca informacja próbuje przeniknąć do świadomości Flory. Na jego twarzy widać narastający strach i niepokój. Scena pełna napięcia aż ciarki przechodzą po plecach. Dodatkowo w kontekście tego co zobaczy Głasza opuszczając wieś, a czego nie zauważy Florya, prawdziwe mistrzostwo.


krowa - a raczej jej śmierć. Pełna ekspresji scena śmierci zwierzęcia - zmierzch, Florya prowadzi wraz z innym partyzantem wspomnianą krowę. Nagle ciemności w których spoczywa polana rozjaśniają serie pocisków smugowych z ciężkiego karabinu maszynowego. Zwierze zostaje trafione, drgające oko w sugestywny sposób przedstawia gasnące życie. Biorąc pod uwagę po co i gdzie Florya prowadził krowę, scenę można uznać za metaforę bezsilności człowieka wobec przeciwności losu, kolejnej kłody rzuconej pod nogi przez los. Jeżeli wziąć pod uwagę Biblię co wydaje się naturalne z uwagi na tytuł filmu to krowę można porównać z wołem. Co prawda wół to wykastrowany samiec a nie krowa, ale zarówno wołu jak krowę zaliczamy do bydła domowego, dlatego takie porównanie wydaje się być uzasadnione. Wół jest w Apokalipsie św. Jana synonimem siły, dlatego też śmierć krowy można odbierać jako kolejny dowód kruchości istnienia wszystkich żywych istot, nawet tych bardzo silnych.


pacyfikacja wioski - kulminacyjna scena filmu, pacyfikacja mieszkańców wsi Pierachody, prawdziwa orgia zwierzęcej przemocy z udziałem rozradowanych nazistowskich oprawców. Scenie tej towarzyszy szczególne napięcie, przybycie jednostki Einsatzgruppen można przyrównać do apokaliptycznej szarańczy, która zjawia się szybko i po wyrządzeniu szkód równie szybko oddala się w poszukiwaniu nowego miejsca gdzie zaprowadzi grozę swojej plagi.


lori wysmukły - mogło by się wydawać, że to małe, milutkie zwierzątko jest jakimś tam dodatkiem do filmu. Zwierzątko to posiada bardzo piękne oczy i milutki pyszczek. Pomyślałem, że można je interpretować jako "zwierzę z ludzką twarzą" z Apokalipsy św. Jana, które jest synonimem śmierci. Pasowałoby to nawet do sceny w której występuje, czyli pacyfikacji wioski przez oddział Einsatzgruppen. Do tego scena gdy dowodzący akcją SS-man, głaszcze czule swojego pupila, bardzo kontrastuje ze strasznymi czynami jego podwładnych względem mieszkańców pacyfikowanej wioski. Wielu twierdzi, że relacja człowieka w stosunku do zwierząt jest miernikiem kultury i humanitaryzmu. Ja widać po tej scenie wcale nie koniecznie. Najlepszym przykładem jest sam Adolf Hitler, który uważał zabijanie zwierząt za niehumanitarne co w żadnym wypadku nie przeszkadzało mu w prowadzeniu agresywnej wojny, która pochłonęła dziesiątki milionów istnień ludzkich.


"zabić Hitlera" - jedna z końcowych scen w filmie, wzburzony i przepełniony żądzą zemsty i odwetu Florya zaczyna strzelać do portretu przedstawiającego Hitlera. Obraz staje się personifikacją samego Hitlera. Przed oczami zaczynają nam migać obrazy przedstawiające niemiecką machinę wojenną, koszmar obozów koncentracyjnych, widzimy zdjęcia z Pragi z marca 1939 roku, podpisanie układu monachijskiego, łamanie austriackich słupów granicznych podczas Anschlussu, wiece nazistów, dojście nazistów do władzy, degrengoladę w jakiej pogrążyły się Niemcy w czasach Republiki Weimarskiej, pucz monachijski, zdjęcia z frontu zachodniego I Wojny Światowej, Hitlera w mundurze cesarskiej armii, zdjęcia ze szkoły oraz Hitlera jako niemowlę siedzącego na kolanach matki. Zdjęcia są montowane w kolejności od najnowszych (tych z czasów wojny) do najstarszych (gdy Hitler był dzieckiem), towarzyszą im fragmenty niemieckiego hymnu przeplatane z "Horst Wessel Lied" (znanej też jako "Die Fahne Hoch") czy "Rajdem Walkirii" autorstwa Richarda Wagnera. Gdy Florya widzi obraz małego Hitlera z matką, przestaje strzelać, z jego twarzy znika złość, pojawia się smutek i coś w rodzaju współczucia, z oczu płyną łzy. Moment ten jest co najmniej niejednoznaczny. Sama scena następuje chwilę po tym jak Florya zdemaskował schwytanego SS-mana jako tego, który zamkniętym w szopie mieszkańcom pacyfikowanej wioski zaproponował straszny układ: „Wychodzić bez dzieci. Dzieci zostawić.” SS-man będąc świadomym tego, że zaraz zginie, nieomal w natchnieniu, zwrócił się do zgromadzonych wokół partyzantów słowami:

„Powiedziałem tak, bo wszystko zaczyna się od dzieci. Nie powinniście istnieć. Nie wszystkie narody maja prawo do przyszłości. Niższe rasy płodzą zarazę komunizmu. Nie powinniście istnieć. I misja zostanie wypełniona. Dziś albo jutro.”

I tu warto zadać sobie kilka ważnych pytań. Każdy nawet największy zbrodniarz był kiedyś niewinnym i beztroskim dzieckiem, ich zły charakter został ukształtowany przez mniej lub bardziej negatywne przeżycia. Często takie jak te które spotkały Floryę i inne, które spotkały samego Hitlera tylko w mniejszym stopniu. Czy pokrzywdzonym przysługuje prawo do zemsty i rewanżu, umacniające pamięć, która piętnuje winnych, stwarzając sytuację w której skrzywdzeni czują się moralnie na tyle silni by móc krzywdzić innych. Śmiem twierdzić, że nie mają takiego prawa. Jeżeli przyjąć jednak stanowisko, że mają prawo do zemsty, to można nawet w pewnym sensie usprawiedliwić wszystkie zbrodnie nazizmu, ponieważ upokorzone i obarczone za wybuch I Wojny Światowej Niemcy szukały rewanżu i zemsty. Kto zna trochę historię to przyzna mi rację, że za wybuch Wielkiej Wojny w dużo większej mierze odpowiedzialne są: Serbia, Austro-Węgry i Rosja ale to Cesarskie Niemcy obarczono całą odpowiedzialnością za wybuch konfliktu, nałożono wysokie reparacje wojenne, upokorzono Niemcy na arenie międzynarodowej. Stało się to podatnym gruntem dla idei nazizmu głoszonych przez człowieka z którym los nie obszedł się zbyt łaskawie - Adolfa Hitlera. Należy też spojrzeć z innej strony, czy Florya nie strzelając do wizerunku Hitlera jako dziecka ocalił swoją godność czy może jednak nie? To pytanie kieruję do ciebie czytelniku: czy gdybyś wiedział, że możesz w przyszłości ocalić miliony ludzkich istnień byłbyś w stanie zamordować dziecko??? Odpowiedź nie byłaby łatwa nawet dla etyków. Zabicie dziecka równałoby się postępowaniu nazistów, którzy uważali, że mają prawo decydować o losach i istnieniu innych narodów i jednostek a nie zabicie skazywałoby w przyszłości miliony na cierpienie i śmierć.

Można sobie również zadać pytanie nad zasadami prowadzenia wojny, czy przestrzeganie jakichkolwiek reguł ma sens? Warto przytoczyć wypowiedzi dwóch przywódców z okresu, który obejmuje historia przedstawiona w filmie.


Winston Churchill:
"III Rzeszę należy pokonać, bez względu na koszty i wszelkimi możliwymi i dostępnymi środkami, nawet za cenę pogwałcenia zasad humanitarnych"

Adolf Hitler:
"Wojna z Rosją nie może być prowadzona po rycersku. Jest to walka wynikająca z różnic ideologicznych i rasowych i musi być toczona z niemającym precedensu brakiem litości i z niesłabnącą surowością"

Obie wypowiedzi są siebie warte ponieważ z góry zakładają brak ludzkich odruchów wobec wroga. Możliwe jednak, że na wojnie nie ma miejsca na humanitaryzm??? Jeżeli skonfrontować kolejne wojny z rozwojem cywilizacyjnym i kulturowym to gołym okiem widać coraz większe barbarzyństwo w działaniach wojennych. Paradoksalnie, im dalej od starożytności i barbarzyńców, tym większe barbarzyństwo w działaniach wojennych. W starożytności głównym powodem prowadzenia wojen były podboje i żądza władzy, w średniowieczu dochodzi do tego ideologiczna rywalizacja dwóch religii: Chrześcijaństwa z Islamem, przenosząca wojnę na kolejny poziom brutalności. Wiek XVII to starcia miedzy monarchami a wewnętrzną opozycją (cwaniackie grupy interesów) np. angielska wojna domowa. Wiek XVIII to pierwsze poważne konflikty wynikające z różnic klasowych np. - rewolucja francuska. Wiek XIX - wojna secesyjna, której przyczyną notabene nie było niewolnictwo a różnice pomiędzy rządem federalnym a rządami stanowymi oraz przyczyny wynikające w pewnej mierze z odmiennych modeli życia na rolniczym południu i przemysłowej północy. I na zakończenie wiek XX w którym ideologie komunizmu, faszyzmu, nazizmu były głównym kołem napędowym wojen. Dokąd zaprowadzi nas w dłuższej perspektywie taki "postęp" w prowadzeniu wojen?


zakończenie - przed tym jak Florya zaczyna strzelać do portretu Hitlera u jego boku widzimy młodego partyzanta łudząco podobnie ubranego do naszego głównego bohatera w czasie gdy przystąpił do partyzantów. Jest to więc aluzja do tego kim jeszcze niedawno był Florya a kim jest teraz - produktem wojny ze zniszczoną psychiką, wrakiem człowieka. Nieco później widzimy Florye i nowego partyzanta na końcu kolumny marszowej wchodzącej do lasu, następnie twórca pokazuje nam leśną drogę spowitą pierwszym śniegiem i ponownie koniec kolumny w której nie ma już głównego bohatera ani nowego partyzanta. Wojna złożyła z nich kolejną krwawą ofiarę na ołtarzu swej brutalności.



Einsatzgruppen a film "Idź i patrz"

Pisząc recenzję filmu "Idź i patrz" uważałem, że nie może się obejść bez słowa komentarza odnośnie jednostek Einsatzgruppen. Bynajmniej nie mam zamiaru opisywać tu struktur organizacyjnych. Chciałem zwrócić uwagę na pewne mało znane fakty, które mogą być znane osobom interesującym się historią ale niekoniecznie laikom, a bez znajomości których trudno pojąć całe okrucieństwo hitlerowskich zbrodni. Otóż w opiniach wielu ludzi, a może i większości społeczeństwa: brutalność, sadyzm i bezwzględność są domeną ludzi prymitywnych i prostych. Jest to twierdzenie oparte w dużej mierze na stereotypach, oczywiście jest duża liczba ludzi zdeprawowanych, prymitywnych, wywodzących się z marginesu społecznego, którzy dopuszczają się ciężkich zbrodni ale bynajmniej nie posiadają oni monopolu na zabójstwa, gwałty i inne. I tu właśnie należy przytoczyć kilka informacji, które mogą niektórych bardzo zdziwić. SS-mani służący w Einsatzgruppen mogą się wydawać zwierzęcymi bestiami, prymitywami i troglodytami. Nic bardziej błędnego, dwie trzecie członków Einsatzgruppen miało wyższe wykształcenie prawnicze lub ekonomiczne, a jedna trzecia doktoraty. Najlepszymi przykładami są tu Ernst Biberstein (pastor i teolog) czy Otto Ohlendorf (doktor prawa, który skończył trzy fakultety uniwersyteckie). Podałem te informacje bynajmniej nie po to, by gloryfikować zbrodniarzy czy zmazać z nich część winny, ale po to by pokazać, że tych ciężkich zbrodni dopuszczali się ludzie wykształceni, co jeszcze bardziej niekorzystnie świadczy o oprawcach. Jeżeli do tego weźmiemy jeszcze pod uwagę liczbę osób zamordowanych przez Einsatzgruppen na froncie wschodnim wynoszącą około 1 250 000 ofiar i skonfrontujemy to z wąską grupą sprawców tych czynów, wynoszącą około 3,5 tyś. ludzi, to wyłania się nam porażający obraz zbrodni.



Będę powoli zmierzał do końca mojej recenzji. Na zakończenie kilka słów o aktorze grającym główną rolę, muzyce, oraz swoistej demoniczności świata przedstawionego w filmie. W rolę młodego Flory wcielił się 15 letni Aleksiej Krawczenko, który spisał się znakomicie, mimika jego twarzy oddawała wszelkie cierpienia, których stał się uczestnikiem. Główny bohater często porażony nagłą afazją spogląda niewidomymi oczyma na świat którego umysł nie jest w stanie zaakceptować. Aż dziw, że wspaniała gra nastoletniego Krawczenki nie została nagrodzona Oskarem. Odnośnie muzyki, warto zwrócić uwagę, że w filmie wykorzystano utwory wielkich niemieckich kompozytorów: Requiem - Lacrimosa autorstwa Wolfganga Amadeusza Mozarta (utwór pojawia się po pacyfikacji wsi na zakończenie filmu) czy wspomniany już wcześniej "Rajd Walkirii" skomponowany przez Richarda Wagnera. Jest to w pewnym sensie zwrócenie uwagi i zarazem pewne niezrozumienie tego, że tak potwornych czynów dopuścili się Niemcy, przedstawiciele narodu o wysokiej kulturze, powszechnie uważanego za naród filozofów, poetów i kompozytorów. Warto zaznaczyć, że największy rozkwit kultura niemiecka przeżywa w okresie romantyzmu i neoromantyzmu. Jest to o tyle istotne, że romantyzm a zwłaszcza późniejszy neoromantyzm daje początek ideologii zwanej volkizmem, będącej ważnym czynnikiem kształtującego się nazizmu lat dwudziestych XX wieku. Dzieło Klimowa jest pełnym symboliki i niezwykle sugestywnym obrazem wojny będącej Pandemonium, siedzibą Szatana. Siła filmu tkwi w dosłowności przedstawionej historii, ale również w specyficznej niejednoznaczności, gdzie wszystkie elementy odnoszą się do czegoś, co znajduje się poza nimi. Świat przedstawiony przez Klimowa jest iście demoniczny, wszystko za sprawą dużego realizmu przedstawianych obrazów: surowej białoruskiej przyrody (bagna, iglaste lasy, podmokłe łąki), uwydatnienia ludzkiej brzydoty (ludzie brzydcy jak z obrazów Brueglów) wszystko to sprawia wrażenie, że Świat jest jakimś upiornym, odrażającym miejscem a człowiek marną istotą.

"Pandemonium" obraz Johna Martina z 1841 roku, wyobrażenie centrum piekła według "Raju utraconego" Johna Miltona


Podsumowując, film "Idź i patrz" to wstrząsający obraz na długo zapadający w pamięć, jeden z najlepszych filmów wojennych, jednocześnie jedno z największych dzieł w historii kina. Skłaniający do refleksji nad człowiekiem, nad sensem historii i celowością dziejów. Należy znać. Wielkie kino, moja ocena: 10/10


słynna scena w której Florya strzela do portretu Hitlera



fragment Lacrimosa mszy żałobnej Requiem autorstwa Wolfganga Amadeusza Mozarta


Postanowiłem, że od tej recenzji będę dodawał specjalną informację dotyczącą panoramicznego obrazu. Obejrzałem już bardzo wiele filmów na 42 calowym panoramicznym telewizorze i mogę stwierdzić, że niektóre tytuły, których jest zaledwie kilka, zyskują inny wymiar niż gdyby oglądało się je na zwykłym telewizorze lub ekranie komputera. Będzie to informacja dodawana do filmów, które uważam, że powinno się bezwzględnie obejrzeć na takim ekranie. Oglądając obraz Klimowa na takim ekranie ma się nieodparte wrażenie uczestnictwa w wydarzeniach mających miejsce w filmie. Informacja dedykująca dany film dużym ekranom panoramicznym będzie zamieszczana zawsze na końcu recenzji i będzie zaopatrzona w poniższy obrazek (16:9).

piątek, 20 sierpnia 2010

Zaginione cywilizacje

Dzisiaj kilka słów na temat książki "Zaginione cywilizacje" autorstwa Aleksandra Kondratowa. Książka nie jest najnowsza bo wydana w roku 1973, dlatego trochę informacji może być już nieaktualnych z najnowszymi badaniami, co jednak nie zmienia faktu, że praca jak przystało na serię CERAM-owską trzyma wysoki poziom i można ją polecić każdemu zainteresowanemu tematem. W początkowej części książki, autor przytacza fragment dialogu Platona "Kritias" i pochodzącą z niego wzmiankę o wyspie Posejdona nazwaną od jego syna Atlasa - Atlantydą, a otaczające ją morze, "Morzem Atlantyckim". W nawiązaniu do tekstu Platona, autor przytoczył szereg teorii na temat Atlantydy, które ukazywały się na przestrzeni kilku wieków oraz prawdziwe apogeum teorii atlantologów, geologów, oceanografów i historyków w ostatnim stuleciu. W dalszej części książki skupiono się na kolebkach i korzeniach mniej lub bardziej znanych cywilizacji: Egipt, cywilizacja dwurzecza, Asyria, Indie, Kreta. W rozdziale dotyczącym Egiptu autor poświęcił sporo miejsca zagadnieniu rozszyfrowania hieroglifów (opisano osiągnięcia w tej dziedzinie Anglika Thomasa Young'a oraz Francuza Champollion'a). Przy okazji przytoczono kuriozalną teorię niemieckiego profesora Witte, który twierdził, że hieroglify są wynikiem działania pewnego gatunku ślimaków niszczących kamień :). W dalszej części poświęconej Egiptowi, autor skupił się na obaleniu teorii panegipskiej (Elliot Smith) według której Egipt był kolebką światowej cywilizacji. Wszystkie argumenty zbieżne dla różnych cywilizacji, czyli: rozpowszechniony kult solarny, mumifikacja ciał, budownictwo piramidalne czy pismo hieroglificzne zostają łatwo obalone przez autora.

W dalszej części książki; kilka stron poświęcono kulturze przedsumeryjskiej - El Obeid, nieco więcej miejsca zajął opis kultury "przedaryjskiej" czyli starej kultury protoindyjskiej, datowanej na starszą od egipskiej. Szczególnie ciekawy jest rozdział "Czarna Atlantyda" dotyczący Afryki jako domniemanej kolebki cywilizacji. Poruszono w nim zagadnienie "Wielkiego Zimbabwe" (od zimbabwe - kamienny dom) - kompleks kamiennych budowli odkrytych w 1871 roku przez niemieckiego geologa Karla Maucha. Mauch uznał kamienny "zamek" wchodzący w skład Wielkiego Zimbabwe za kopię świątyni Salomona a eliptyczną budowle za kopię świątyni królowej Saby. Na tym twierdzeniu oparł teorię o odkryciu mitycznego Ofiru - wymienianego w Starym Testamencie jako miejsce, skąd król Salomon sprowadzał złoto. Dodatkowym argumentem były licznie występujące wyroby ze złota. Po opanowaniu w 1890 roku terenów dzisiejszego Zimbabwe przez Brytyjczyków, rozpoczęło się prawdziwe poszukiwanie "kopalń króla Salomona". W roku 1900 zarejestrowano ponad 140 tyś. zgłoszeń na złotodajne działki. Rozpoczęło się wydobycie złota oraz łupienie i przetapianie odkrytych skarbów. Jak się później okazało Wielkie Zimbabwe nie było biblijnym Ofirem, ani nawet innym starożytnym miastem. Powstało prawdopodobnie w czasach istnienia średniowiecznego imperium Monomotapa (od X do XVII wieku).

W rozdziale dotyczącym cywilizacji indiańskich, autor skupił się na dokonaniach kultur prekolumbijskich: Olmeków, Zapoteków, Tolteków i Teotihuacan oraz późniejszych, epoki kolumbijskiej: Azteków, Majów i Inków. Czytelnik może być jednak nieco rozczarowany, tym że słynnym rysunkom z Nazca, poświęcono tak mało miejsca. Jeżeli ktoś jest zainteresowany tajemniczymi znakami z Nazca to nie obejdzie się bez sięgnięcia po szczegółową literaturę bo w książce znajdzie tylko podstawowe informacje na ten temat. Analogicznie do wcześniejszych rozdziałów dużo miejsca poświęcono pismu; piktograficznemu Azteków i Majów oraz prymitywnemu pismu węzełkowemu - quipu, które zastąpiło wcześniejsze pismo hieroglificzne Inków. Dlaczego Inkowie zrezygnowali z pisma hieroglificznego zastępując je prymitywnym węzełkowym tego nie będę opisywał bo nie jest to celem owej recenzji. Powiem tylko, że powód był bardzo ciekawy. Zaważył jednak na tym, że dzisiaj jedynym ocalałym źródłem pisma hieroglificznego Inków jest kalendarz wenusjański z Bramy Słońca w Tiahuanaco.

Rysunki z Nazca - stworzone przez Indian Nazca między 300 rokiem p.n.e. a 900 rokiem n.e

Książkę zamyka bardzo obszerny rozdział poświęcony Polinezji a w szczególności Wyspie Wielkanocnej. W informacjach dotyczących Nowej Zelandii autor przytacza krótką informacje na temat kultury łowców moa. Muszę przyznać, że ta część książki była dla mnie osobiście najbardziej interesująca. Odkryta w 1722 roku, przez ekspedycję holenderskiej kompanii zachodnio - indyjskiej Wyspa Wielkanocna to jedno z najbardziej tajemniczych miejsc na naszym globie. Autor przekazał nam masę szczegółów dotyczących samego lądowania ekspedycji admirała Jakuba Rogeveena, poprzedzającą to wydarzenie długą historię kultury Rapa-nui i wiele innych. Bardzo ciekawe informacje związane są z świętym związkiem Arioi. Ten sekciarski związek poświęcony bogu Oro, propagował między innymi dzieciobójstwo i wiele innych nienormalnych praktyk, miał związek z rozwiniętym na wyspie kultem morskiego ptaka - fregaty, który uważany był za wcielenie najwyższego boga Arioi-Oro. Arioi byli związkiem religijnym, próbującym zdobyć władzę świecką na wyspach Polinezji na które przybywali, w krótkim czasie podporządkowali sobie również ludność tubylczą Wyspy Wielkanocnej (przybyli z końcem XV wieku). Arioi z Wyspy Wielkanocnej nazywani również Hanau Eepe, zapoczątkowali podział na długouchych (Arioi) i krótkouchych (ludność tubylcza), doprowadzili również do procederu ludożerstwa, którego dopuszczali się na tubylcach. Tubylcy po pewnym czasie pozbyli się ciemiężycieli paląc ich w specjalnie przygotowanym rowie. Wyznawcy boga Oro podzieli los innych członków świętego związku, którzy zostali wybici przez ciemiężoną ludność tubylczą na innych wyspach Polinezji. Opisano też eksploatację zasobów ludzkich wyspy. W 1862 roku peruwiańscy korsarze wywieźli jako niewolników większość tubylców, co niemal przyczyniło się do zagłady populacji. Z kilku tysięcy mieszkańców, na wyspie pozostało zaledwie 111 osób. W rozdziale nie mogło oczywiście zabraknąć opisu nierozszyfrowanego pisma obrazkowego rongo-rongo, oraz charakterystycznych posągów - moai - wznoszonych na platformach - ahu.


Podsumowując, książka Aleksandra Kondratowa to udana pozycja, dodatkowo dobry drogowskaz jeżeli szuka się czegoś konkretnego. Mnie osobiście bardzo zaciekawił temat Wyspy Wielkanocnej, który z całą pewnością zgłębię i przy najbliższej okazji podzielę się informacjami na temat innej książki traktującej o tym zagadnieniu. Książka ma też nieco cierpką wymowę, wszystkie wielkie imperia i cywilizacje z czasem przestały istnieć, zniszczone przez niszczycielskie najazdy koczowników lub kolonizatorów, rozpadły się w wyniku wygaśnięcia więzi duchowych i społecznych będących spoiwem nie jednej dawnej cywilizacji. Zrównane z ziemią przez kataklizmy, siedliska ludzkie zapomniane i porzucone przez swoich twórców. Zarośnięte przez dżunglę jak dawne siedziby Indian, czy wydane na działanie erozji jak stare świątynie zbudowane przez żołnierzy Aleksandra Wielkiego na terenie dzisiejszego Turkmenistanu, stare świadectwa minionych wieków. Naszą cywilizację również czeka zagłada, niewiadomo tylko czy za sto lat czy za kilka tysiącleci. Jest to nieubłagana prawidłowość historii, która zawsze się sprawdza.

czwartek, 5 sierpnia 2010

Tour de Pologne 2010 w Katowicach

Dzisiaj relacja z wtorkowego etapu Tour de Pologne 2010. Jako kibic kolarstwa nie mogłem przepuścić okazji zobaczenia zawodowców światowego peletonu, tym bardziej, że po raz ostatni meta Tour de Pologne gościła w Katowicach 61 lat temu, w roku 1949. Miejmy nadzieję, że na kolejny finisz etapu w Katowicach nie przyjdzie czekać aż tyle lat. 3 etap (dedykowany tragicznie zmarłemu włoskiemu kolarzowi Franco Balleriniemu) z Sosnowca do Katowic długości 122,1 km w dużej mierze był tradycyjnym kryterium ulicznym, dojazd z Sosnowca przez Siemianowice do Katowic i następnie 7 rund po 11,7 km ulicami miasta. Meta etapu umiejscowiona była pomiędzy rondem a spodkiem. Gdy przybyłem na miejsce na trasie ścigali się najmłodsi fani kolarstwa, którzy rywalizowali w ramach Nuttela Mini Tour de Pologne. Na mecie wszystko było przygotowane na przybycie peletonu, wszystko dopięte na ostatni guzik; przygotowane wozy transmisyjne, ustawione trybuny, miejsca komentatorskie, stoiska ze sprzętem kolarskim, hostessy rozdawały gadżety i wydanie specjalne Dziennika Zachodniego w całości poświęcone wyścigowi Tour de Pologne. Wszędzie nastrój pikniku i sportowego święta. Do przyjazdu peletonu do Katowic była jeszcze godzina i około dwudziestu minut, dlatego postanowiłem odwiedzić babcię, która mieszka niedaleko mety 3 etapu. Następnie na jakieś pół godziny przed planowanym wjazdem kolarzy na rundy, udałem się pod pomnik Powstańców Śląskich gdzie zgromadziła się niewielka grupa kibiców. Tam po raz pierwszy dopisało mi szczęście, udało mi się sfotografować i sfilmować autokar mojej ulubionej drużyny - Liquigas. Ulubionej nie tylko ze względu na jazdę w jej barwach 3 Polaków ale przede wszystkim mojego kolarskiego idola "rekina" Vincenzo Nibali oraz dwóch kolarzy, których darzę sporą sympatią Czecha - Romana Kreuzigera oraz objawienie tego sezonu, zwycięzcę dwóch etapów na wyścigu Paryż - Nicea, Słowaka Petera Sagana (jest w składzie drużyny na tegoroczny Tour de Pologne). Wracając do autokaru, można to uznać za spore szczęście bo w pobliżu mety znajdował się jeszcze jedynie autokar holenderskiej grupy Vacansoleil. Później, gdy peleton wjechał na rundy, przemieszczałem się w różne miejsca by zrobić ciekawe zdjęcia. Nad głową krążył śmigłowiec Eurosportu. Warto wspomnieć, że Tour de Pologne wzorem innych narodowych wyścigów posiada po raz pierwszy swoją maskotkę - pszczółkę Polonię nazywaną potocznie Polą. Żółto czarne barwy nawiązują do kolorów, które zawsze wyróżniały Tour de Pologne oraz jego organizatora - LangTeam. W Katowicach najszybszy okazał się Jewhen Hutarowicz z grupy (Française des Jeux). Po zakończeniu etapu odbyła się tradycyjna dekoracja zwycięzcy oraz liderów poszczególnych klasyfikacji. Tu właśnie szczęście dopisało mi po raz drugi, jakieś 2 metry przede mną stał Paolo Bettini (dwukrotny mistrz świata w kolarstwie szosowym ze startu wspólnego oraz mistrz olimpijski z Aten w 2004 roku) pełniący rolę gościa honorowego. Fotografia Bettiniego to ukoronowanie miło spędzonego popołudnia. Podsumowując, wielkie podziękowania dla Pana Czesława Langa za organizację tak wspaniałego wyścigu i dla Pana Uszoka za przebudowę ronda oraz remont większości tras którymi poruszali się kolarze. Bez tego jeszcze długo nie zobaczylibyśmy mety Tour de Pologne w Katowicach.

Polonia - maskotka Tour de Pologne

Część moich materiałów:

najmłodsi rywalizowali w ramach Nuttela Mini Tour de Pologne


Autokar drużyny Liquigas





Policja na posterunku




wjazd kolarzy od strony Chorzowa







150 m do mety





zwycięzca etapu - Białorusin Jewhen Hutarowicz z grupy Française des Jeux


Paolo Bettini i Czesław Lang, zwycięzca zasłonięty, na dole pszczółka Pola :)


Allan Davis z Astany - lider Tour de Pologne


łysina Paolo Bettiniego ... :)


... i Paolo Bettini z profilu


Allan Davis w koszulce lidera klasyfikacji punktowej - Plus


Dominique Rollin z grupy Cervelo, lider klasyfikacji górskiej - Tauron


Błażej Janiaczyk lider klasyfikacji najaktywniejszy zawodnik - Fiat


wspominany już, autokar drużyny Liquigas

Przejazd peletonu przez katowickie rondo

zakończenie drugiej rundy po Katowicach, sfilmowane na wysokości 150 m od mety

zakończenie piątej rundy po Katowicach, akcja z bidonem :)