sobota, 25 lutego 2012

"Mandryl" - Franz Marc nie tylko na płótnie

Dzisiaj drugie spotkanie z twórczością Franza Marc'a, jednego z moich dwóch ulubionych malarzy. Tematem dzisiejszego wpisu jest obraz zatytułowany "Mandryl", przedstawiający jak sama nazwa wskazuje mandryla - małpę z rodziny makakowatych, występującą w tropikalnych lasach Gwinei Równikowej, Gabonu, Kamerunu i Konga. Niemiecki artysta namalował obraz w 1913 roku, chociaż niektóre opracowania mylnie datują jego powstanie na rok 1912. Mimo, że obraz przedstawia małpę i trudno dopatrywać się w nim jakiegoś przesłania, to jednak nie zmienia to faktu, że kompozycja Marc'a jest estetycznym arcydziełem. Duży udział półkolistych i owalnych kształtów, składających się na figurę namalowanej małpy, świadczy o wyjątkowym kunszcie artysty oraz specyficznym geometrycznym uchwyceniu obiektu, którym jest tu zwierze oraz otaczający je tropikalny las. Wszystko to przy nienagannym uwzględnieniu budowy anatomicznej mandryla.


Nawiążę teraz do tytułu dzisiejszego wpisu, a raczej do jego drugiej części, brzmiącej: "nie tylko na płótnie". Pewnego razu, szukając na allegro prezentu dla mojej mamy, natrafiłem na oryginalną i jak się później okazało unikatową rzecz - piękną, jedwabną apaszkę, przedstawiającą mandryla namalowanego przez Franza Marc'a. Moje sympatia dla twórczości tego malarza, spowodowała, że szybo zdecydowałem o tym, że apaszka będzie znakomitym prezentem. Nie ukrywam, że podświadomie czerpałem z tego zakupu podwójną przyjemność, gdyż ze względu na moje uznanie dla malarstwa Marc'a czułem się jakbym kupował prezent dla samego siebie :) Licytacja nie była łatwa, musiałem przebić oferty kilku pań, które rywalizowały o apaszkę. Finalnie, aukcje udało mi się wygrać dzięki snajperowi aukcyjnemu i jednak bądź co bądź wysokiej kwocie, którą postanowiłem przeznaczyć na przelicytowanie konkurencyjnych ofert, ale opłaciło się, gdyż mama była bardzo zadowolona z prezentu. Apaszka ze względu na dużą różnorodność żywych kolorów, okazała się bardzo funkcjonalnym i twarzowym dodatkiem do różnego rodzaju jesiennych i wiosennych ubrań mojej mamy.

Na zakończenie kilka słów o apaszce. Została wydana w nikłym, limitowanym nakładzie około 200 sztuk, przez Miejską Galerię Sztuki Nowoczesnej w Monachium, mającą swoją siedzibę w Haus der Kunst (Domu sztuki), dawnym, zbudowanym przez nazistów Haus der deutschen Kunst (Domu sztuki niemieckiej). Tak kończę wpis poświęcony dostojnemu królowi tropikalnego lasu, być może kiedyś obraz kolorowej małpy zagości na jednej ze ścian w moim domu, kto to wie?



poniedziałek, 20 lutego 2012

Nieboszczycy na balu

Dzisiaj kolejne spotkanie z twórczością Ladislava Fuksa. Tym razem krótka, licząca 170 stron humoreska o intrygującym tytule "Nieboszczycy na balu". Jest wiec śmiesznie, ale chyba nie aż tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Mimo, że akcja skupia się na humorystycznym przedstawieniu historii dwóch rodzin Brazdów, pewnego pogrzebu oraz późniejszego balu, to na jej główny wydźwięk składa się melancholijne wspomnienie ostatnich dni pokoju w monarchii Austro-Węgierskiej, która w wyniku pierwszej wojny Światowej zniknęła z mapy powojennej Europy. Akcja toczy się w Pradze w ostatnich dniach lipca 1914 roku. Fuks przedstawił humorystyczną historię dwóch rodzin Brazdów oraz stan świadomości ludzi zupełnie oderwanych od niepokojącej sytuacji międzynarodowej oraz snującego się widma wojny, chyba jeszcze nikt wtedy nie przypuszczał, że światowej. Książkę czyta się z zainteresowaniem i uśmiechem na twarzy, ale mimo tego czytelnikowi towarzyszy ciągłe, niepokojące oczekiwanie na zbliżające się nieuniknione wydarzenie, czyli wybuch wojny światowej. W tle dają się zauważyć pierwsze przygotowania do powszechnej mobilizacji, Austro-Węgry żyją niedawnym zamachem na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda oraz aferą szpiegowską szefa kontrwywiadu pułkownika Redla, która wstrząsnęła C.K. Armią w roku 1913. Humoreskę Fuksa można również odczytać jako obraz początku końca starego świata, świata monarchii i wielkich mocarstw, które jako przestarzałe formy rządów chylą się ku upadkowi i odchodzą w zapomnienie (rozpad Austro-Węgier, upadek dynastii Hohenzollernów w Niemczech oraz Romanowów w Rosji, czy całkowita marginalizacja Imperium Osmańskiego) oraz jako zapowiedź nadchodzących dla Europy wielkich zmian, które doprowadzą do drugiego światowego konfliktu w roku 1939. Książkę polecam za zakończenie, jak to zwykle u Fuksa znakomicie dopełniające treść, ale również za humorystyczny klimat ostatnich dni pokoju w monarchii Austro-Węgierskiej, melancholijne nawiązanie do kończącej się w Europie belle époque oraz za obecność nieubłaganego ducha historii, nieznoszącego próżni, który wciąż szuka nowych figur do ustawiania na szachownicy dziejów.

sobota, 11 lutego 2012

Challenger II - Dragon Armor 1:72

Challenger II, który jest tematem dzisiejszego wpisu, jest moim ulubionym współczesnym czołgiem, dlatego też modelu tej maszyny do zabijania nie mogło zabraknąć w moich zbiorach. Na początek kilka słów na temat rysu historycznego samej konstrukcji. Challenger II powstał w odpowiedzi na niedoskonałości konstrukcyjne pierwszej generacji Challengerów. W roku 1988 Brytyjskie Ministerstwo Obrony przyznało firmie Vickers 90 mln £ na fazę projektową oraz budowę prototypów, których 7 było gotowych w 1990 roku, prace nad kolejnymi dwoma były w toku. W wyniku przeprowadzonych testów czołg zyskał pozytywną opinię wojskowych i trafił do produkcji seryjnej, w 1991 roku podpisano kontrakt na 127 Challengerów II oraz 13 wozów nauki jazdy DDT, opiewający na łączną kwotę 520 mln £. W kolejnych latach zgłoszono zapotrzebowanie na kolejne 259 Challengerów II i 9 DDT, co kosztowało Brytyjskie Ministerstwo Obrony - 800 mln £. Produkcję zakończono w 2002 roku wyprodukowaniem ostatniego 386 egzemplarza czołgu. Brytyjski Challenger II obok niemieckiego Leoparda 2A6, amerykańskiego M1A2 Abramsa i francuskiego Leclerca zalicza się do najnowszej generacji czołgów podstawowych NATO, tzw. III+.

Model wykonany przez firmę Dragon przedstawia Challengera II w malowaniu Pułku Królewskiej Szkockiej Gwardii Dragonów, będącego częścią składową KFOR - sił stabilizacyjnych działających w Kosowie od 12 czerwca 1999 roku na mocy mandatu ONZ. Pułk Królewskiej Szkockiej Gwardii Dragonów nawiązuje tradycją do heroicznych czynów szkockich żołnierzy walczących pod sztandarem Zjednoczonego Królestwa. Historia szkockich oddziałów gwardyjskich w armii brytyjskiej ma swój początek w roku 1642, gdy Karol I Stuart stworzył 1500 osobowy regiment pełniący funkcję straży królewskiej. Elitarne szkockie oddziały do dnia dzisiejszego stanowią ważną część sił zbrojnych Wielkiej Brytanii. Królewska Szkocka Gwardia Dragonów wysłała do Kosowa 16 Challengerów II, które wykorzystywano do zadań konwojowych i patrolowych, zadań typowo bojowych czołgi nie realizowały. Skalę działań czołgów Challenger II w ramach sił KFOR najlepiej oddaje ich łączny przebieg, wynoszący zaledwie 176 km. Opisywana wersja Challengera II zaopatrzona jest w ekrany boczne, stanowiące dodatkowe zabezpieczenie osłaniające układ jezdny. Model w kamuflażu szaro-czarnym, charakterystycznym dla większości Challengerów 2 używanych przez KFOR w Kosowie. Całość uzupełniają insygnia w postaci szkockich flag na bokach wieży oraz napis KFOR i wizerunki czerwonej myszy jerboa na ekranach pancernych. Mysz jerboa to symbol 7 Brygady Pancernej nazywanej potocznie "Szczurami Pustyni", której część składową stanowi Pułk Królewskiej Szkockiej Gwardii Dragonów.

Podsumowując, model jak przystało na Dragona prezentuje wysoki poziom wykonania. Z czystym sumieniem mogę polecić go miłośnikom współczesnej broni pancernej oraz wszystkim tym, którzy chcieliby urozmaicić swoje drugowojenne zbiory o model czegoś bardziej nowoczesnego.





środa, 1 lutego 2012

Listonosz zawsze dzwoni dwa razy

Dzisiaj recenzja filmu "Listonosz zawsze dzwoni dwa razy" z roku 1981. Obraz będący remakem filmu z 1946 roku jest połączeniem kilku gatunków filmowych: czarnego kryminału, thrillera erotycznego, dramatu sądowego i melodramatu. Mimo, że fabuła nawiązuje do pierwowzoru z 1946 roku, to jednak porównywać obydwa filmy nie sposób. Bob Rafelson, raczej mało znany w Polsce reżyser, ale mający w swoim dorobku znakomite "Pięć łatwych utworów", po raz kolejny przedstawia smutek i marność ludzkiej egzystencji tyle tylko, że w innej, bo nietypowo dramatycznej aranżacji. Na fabułę składa się tu: pożądanie, które później przerodzi się w miłość, intryga i zbrodnia godna dobrego filmu noir.

Należałoby pokrótce przybliżyć fabułę: lata 20 lub 30 XX wieku, Stany Zjednoczone, Frank Chambers - chłopek roztropek (w tej roli znakomity Jack Nicholson), pospolity w tamtych czasach włóczęga i zarazem sprytny cwaniak, przemierzając kraj trafia do przydrożnej restauracji należącej do greckiego emigranta Nicka Papadakisa. Prawdopodobnie Chambers, udałby się dalej w drogę, gdyby nie oferta pracy mechanika samochodowego oraz młoda ponętna żona zgrzybiałego Greka, która wpadła Frankowi w oko. Wiodąca nudne i raczej nieszczęśliwe życie Cora Papadakis (w tej roli Jessica Lange) stopniowo ulega zainteresowaniu nowego przybysza, czego wynikiem jest namiętna i zarazem odważna nawet jak na dzisiejsze czasy, scena seksu na kuchennym stole. Pożądanie jakie łączy parę kochanków jest silniejsze od powściągliwości i chłodnej analizy, dlatego też stanie się ono główną motywacją działań filmowych bohaterów. Frank i Cora niemal przez cały czas trwania filmu toczą ze sobą swoisty pojedynek psychologiczny, a ich relacja jest wyjątkowo napięta. Na tym zakończę wstęp fabularny, ponieważ dalsze zdradzanie szczegółów fabuły odebrałoby przyjemność z oglądania tym, którzy jeszcze filmu nie widzieli. Należy jedynie zaznaczyć, że bohaterowie są tu w pewnym sensie bezwolnymi pionkami w rękach losu, który kilkukrotnie zatacza koło. Przez taki zabieg, film cały czas trzyma widza w napięciu o różnym stopniu natężenia. Mnie osobiście w kilku momentach szybciej zabiło serce, czego nie uświadczyłem w sporej liczbie kryminałów czy thrillerów.


Parę słów należy poświęcić grze aktorskiej, która stoi na bardzo wysokim poziomie. Jack Nicholson jak zwykle genialny, trzyma wysoki poziom swoich najlepszych ról, wykreowanych jeszcze w latach 70. Jessica Lange również zagrała wybitnie, stworzona przez nią rola Cory Papadakis jest naprawdę sexy. Anjelica Huston zagrała poprawnie, ale jej rola jest marginalna, tak więc trudno ją jakoś szerzej skomentować. Mnie bardzo spodobała się drugoplanowa rola Michaela Lernera, który wcielił się w rolę cwanego i jednocześnie niezwykle skutecznego prawnika. Scen z jego udziałem było niewiele, ale prezentowany przez niego spryt, inteligencja i przebiegłość nadają jego roli niezwykłej wyrazistości i autentyczności. Z dobrą grą aktorską doskonale współgrają klimatyczne ujęcia, nakręcone przez Svena Nykvista, etatowego operatora filmów Ingmara Bergmana. Wszystko to w połączeniu z pojawiająca się z rzadka, nerwową, ale jednocześnie bezpretensjonalną muzyką, dobrze wpływa na budowany w filmie klimat.


Na zakończenie warto odnieść się do tytułu, który nie może być interpretowany dosłownie, to przenośnia odnosząca się do przewrotnego losu, ciążącego fatum, lub jak kto woli, sprawiedliwości wymierzanej życiu przez śmierć. Bohaterowie filmu są tym samym jak bohaterowie antycznej tragedii, wszystkie ich działania muszą zakończyć się katastrofą.

Podsumowując, film Boba Rafelsona to znakomity obraz, ukazujący ludzi owładniętych pożądaniem, które przeradza się w namiętną chodź nie łatwą miłość, poszukujących namiastki szczęścia nawet za cenę zbrodni, próbujących nadać sens swemu życiu. Film gorzki i o pesymistycznej wymowie, mimo tego polecam. Nie mogłem się zdecydować jaką wystawić ocenę: 8 (bardzo dobry) czy 9 (znakomity)? Film nosi wszelkie znamiona znakomitości, niemniej jednak 9 wydała mi się oceną za wysoką, 8 natomiast za niską ze względu na to, że film jest lepszy niż bardzo dobry. Dlatego też zdecydowałem się na: +8/10, lub inaczej 8,5/10.