sobota, 6 listopada 2010

W kręgu zła

Dzisiaj recenzja klasycznego kryminału Jean'a-Pierre'a Melville'a "W kręgu zła". Warto zaznaczyć, że tytuł filmu w oryginale brzmi "Le cercle rouge" - czyli "Czerwony krąg", do niego też odnosi się rozpoczynająca film sentencja hinduskiego filozofa Ramakrishny:


"Siddhartha Gautama zwany Buddą wziął czerwoną kredę, zakreślił nią okrąg i rzekł: Kiedy ludzie mają się spotkać wszystko może się wydarzyć. Mogą podążać różnymi drogami, ale pewnego dnia nieuchronnie znajdą się wewnątrz czerwonego kręgu"

Trzeba przyznać, że mądre słowa odnoszące się do sytuacji często w dziwny sposób splatających ludzkie losy, czy to w odniesieniu do miłości łączącej nieraz dwie zupełnie nieznane sobie osoby czy też do osób spotykających się ale znajdujących się ideowo na dwóch przeciwległych biegunach, czy też do wspólników w zbrodni jak w przypadku bohaterów filmu Melville'a, których połączył mniejszy lub większy zbieg okoliczności. W tym miejscu warto powiedzieć kilka słów o bohaterach filmu. Są nimi: Corey - wychodzący z więzienia po 5 letniej odsiadce kryminalista, zagrany przez znakomitego aktora Alanina Delon'a, Vogel - zbiegły przestępca w rolę którego wcielił się znany ze spaghetti westernów Włoch Gian Maria Volonté. W rolę Jansena, byłego policjanta trawionego fobiami wcielił się słynny Yves Montand. Wszystkie te postacie to w pewnym sensie outsiderzy, których połączy wspólny cel - salon jubilerski na paryskim placu Vendome. W zupełnej opozycji do tych trzech osób stoi melancholijny inspektor Mattei w którego rolę wcielił się Bourvil, znany dużo bardziej ze swoich komicznych uzdolnień. Wszystkie te osoby spotkają się pewnego dnia w "czerwonym kręgu".

Film nie jest szybkim filmem akcji ale klasycznym kryminałem w starym stylu. Akcja jest dość powolna, czego najlepszym przykładem jest pozbawiona dialogów słynna już 25 minutowa scena napadu na salon jubilerski. Jeżeli chodzi o środki artystyczne to film charakteryzuje absolutne minimum formy, ograniczone do minimum, zdawkowe dialogi, scenografia z bardzo dużym nasyceniem zimnych kolorów. Dominują różnego rodzaju odcienie: czarnego, niebieskiego, błękitnego, szarego, beżowego i białego. Szczególne znaczenie reżyser nadał kolorowi niebieskiemu, który dominuje w filmie, jest go wszędzie bardzo dużo: niebieska winda, błękitny samochód gangsterów, niebieska tapeta w pokoju Yansena, nawet przedmioty i rzeczy, które z reguły nie są niebieskie, w filmie mają taki kolor - przykłady: dywany u jubilera (kojarzone raczej z czerwonymi wytwornymi dywanami) oraz obicie stołów bilardowych (standard to kolor zielony, w filmie niebieski lub zielony zniekształcony przez światło, wyglądający jak niebieski).


Kilka słów należy poświecić samochodom, które wykorzystano w filmie. Może się wydawać, że są one mało istotnym szczegółem ale nie jest tak w filmie Melville'a, który słynął z zamiłowania do amerykańskich samochodów. Dlatego też bohaterowie poruszają się za pomocą amerykańskiego Plymouth'a Fury z roku 1966, monstrum z silnikiem o mocy 385 koni mechanicznych. Amerykańskim samochodem poruszają się również ścigający Coreya gangsterzy. O ile dobrze rozpoznaje po charakterystycznych tylnych światłach i długim bagażniku to jest to Chevrolet Impala z 1965. Dla mnie, jako fana amerykańskich samochodów, jest to dodatkowa frajda z oglądania filmu.

Chevrolet Impala z 1965 roku


Podsumowując, film Melville'a to typowe męskie kino sensacyjne w starym stylu, nie każdemu się spodoba. Jako, że film nie jest nośnikiem żadnych ważnych wartości, ocena jest nieznacznie zaniżona, dodatkowo porównując z innymi obrazami Melville'a spodziewałem się nieco lepszego filmu. Dobry kryminał w starym stylu - moja ocena: 7/10

poniedziałek, 1 listopada 2010

Wspomnienia - Georg Henrik Von Borneman

Postanowiłem, że począwszy od listopada będę dodawał ciekawe cytaty i sentencje, ale bynajmniej nie te najbardziej znane, ale takie na które natrafiłem podczas lektury różnych książek, a które z uwagi na treść i zarazem pewną historyczną anonimowość ich autorów wydały mi się ciekawe czy warte głębszej refleksji. Jako, że mamy dzisiaj dzień Wszystkich Świętych to pozwoliłem sobie wybrać słowa, które również poczęści w swej wymowie odnoszą się do ulotności ludzkiego życia oraz przemijania i upadku tworów ludzkiej ambicji - wielkich imperiów. Są to słowa które napisał Georg Henrik Von Borneman, szwedzki kawalerzysta wzięty do niewoli pod Perewołoczną (kapitulacja wojsk szwedzkich po klęsce pod Połtawą w 1709 roku).


"Cóż pozostało z czasu, który już odpłynął?
Ciemne wspomnienie, marzenie, cień ulotny,
Ostrzeżenie, że czas, który właśnie nadszedł i już jest,
równie szybko zginie w zapomnieniu.
Gdzież są ci, co kiedyś żyli na ziemskim polu walki,
i Ci na widok których nasz przeszły świat drżał ze strachu?"

Na te mądre słowa natknąłem się przy okazji czytania znakomitej książki Petera Englunda "Połtawa". Dla mnie osobiscie są one wyrazem wątpliwości w sens istnienia ludzi w ogóle i wszystkich dokonywanych przez nich czynów. Weryfikatorem ludzkich dokonań jest czas i śmierć. Słowa szedzkiego kawalerzysty można również odczytać jako wyraz rozczarowania klęską połtwaską, która była pierwszą do kilkudziesięciu bitew, w której armia szwedzka poniosła kleskę, a która dla historii XVIII wiecznej Szwecji była symbolem porażki w III wojnie północnej w wyniku której Szwecja utraciła status europejskiego mocarstwa. Autor cytatu, Georg Henrik Von Borneman zmarł w rosyjskiej niewoli na Syberii w roku 1711 w wieku zaledwie 26 lat.