sobota, 14 kwietnia 2012

Czarny obelisk

Długo przymierzałem się do przeczytania "Czarnego obelisku", ale zawsze coś stawało na przeszkodzie, by poznać tą skądinąd cenioną książkę. W końcu jednak, sięgnąłem po nią, zachęcony głównie bardzo pozytywnymi odczuciami, jakie miałem po przeczytaniu jeszcze w czasach szkoły średniej innej książki Ericha Marii Remarque'a - "Na zachodzie bez zmian". Muszę powiedzieć, że "Czarny obelisk" przerósł moje oczekiwania i wydał mi się równie wartościowy i głęboki jak "Czarodziejska góra" Tomasza Manna, którą swego czasu recenzowałem na moim blogu. Książka obok wspomnianego już "Na zachodzie bez zmian" oraz "Łuku triumfalnego" należy do najbardziej znanych książek niemieckiego pisarza pacyfisty. Przejdźmy zatem do ogólnego zarysu fabuły.

Akcja książki "Czarny obelisk" rozpoczyna się wiosną 1923 roku i rozgrywa się w realiach ogarniętej hiperinflacją Republiki Weimarskiej, kiedy za jednego dolara płaci się 36 tyś. marek, a kurs amerykańskiej waluty rośnie w takim tempie, że niejednokrotnie popołudniem jest dużo wyższy niż jeszcze rankiem tego samego dnia. Bohaterem książki jest Ludwik Bodmer, pracujący w firmie swojego frontowego kolegi Georga Krolla. Firma "Henryk Kroll i Synowie - Pomniki i Nagrobki", zajmuje się, jak sama nazwa wskazuje, usługami kamieniarskimi na potrzeby cmentarzy. Ludwik jest młodym 25 letnim weteranem I Wojny Światowej, który przez krótki okres po jej zakończeniu był wiejskim nauczycielem. Można powiedzieć, że Remarque po części wzorował postać Ludwika Bodmera na swojej własnej biografii; udział w walkach na froncie zachodnim w czasie I Wojny Światowej, kariera prowincjonalnego nauczyciela, czy praca w firmie kamieniarskiej, są wspólne dla autora, jak i dla postaci, którą wykreował na stronach swojej powieści.

Książka, mimo że przezabawna i napisana niezwykle ironicznie, jest obrazem powojennych Niemiec, społeczeństwa pogrążającego się w degrengoladzie moralnej, maraźmie i zobojętnieniu, zwątpieniu w dawne, nadęte ideały epoki wilhelmińskiej. Dużym atutem powieści są doskonale oddane realia Republiki Weimarskiej, wspomniana już hiperinflacja, która jest stale obecnym motywem fabuły, przekładającym się na codzienne problemy bohaterów. Należy zaznaczyć, że Ludwik i Georg sprytnie lawirują, by nie popaść w bardzo ciężkie tarapaty finansowe, co jednak nie oznacza, że ich firma nie przynosi ciągłych strat. Mimo, że za sprawą samobójstw ludzi, którzy zbankrutowali, firma może liczyć na dużo więcej zleceń, to ich głównym problemem jest brak zapłat otrzymywanych w gotówce, co przy zastraszającej dewaluacji pieniądza przynosi im ciągłe straty. Remarque nie zapomniał o powszechnych ówcześnie procederach, które pozwalały bogacić się jednym na biedzie i tragedii drugich. Najlepszymi przykładami są tu Żyd Reisenfeld, który bogaci się kosztem państwa za pomocą operacji wekslowych, czy spekulant Willi, przyjaciel Georga i Ludwika, którego stać na utrzymywanie drogiej metresy - Renee de la Tour. Sporą część książki stanowią filozoficzne wywody Ludwika na temat: życia, śmierci, inflacji, wiary w Boga, religii czy sensu istnienia. Ludwik toczy ustawiczne spory z Bodendiekiem, księdzem i głównym adwersarzem jego wywodów. Adresatami filozoficznych pytań i formułowanych przez głównego bohatera tez, są również Reisenfeld oraz Georg Kroll, o ile Reisenfeld jest raczej gburowatym i przemądrzałym cwaniakiem, to Georg jako przyjaciel Ludwika jest dobrym słuchaczem i dyskutantem, podzielającym zresztą część poglądów kolegi.

Po przeczytaniu książki miałem nieodparte wrażenie, że nazizm, Hitler, doprowadzenie do wybuchu II Wojny Światowej oraz Holocaust, najzwyczajniej musiały wydarzyć się w Niemczech. Zderzenie totalnego upadku moralnego i społecznego z hasłami odnowy moralnej i przywrócenia dumy narodowej, dało skutek w postaci radykalnego ruchu politycznego u steru władzy. Nie bez wpływu na tą sytuację pozostały decyzje Ententy, narzucone Niemcom traktatem wersalskim, w wyniku których, krytyka cywilizacji spod znaku narodowego socjalizmu, przejawiająca się w buncie zdrowej niemieckości "z krwi i ziemi", trafiła na podatny grunt i mogła z powodzeniem bić w destrukcyjność wielkomiejskiego modernizmu. W książce pada bardzo ważne sformułowanie:

"Późne lato wisi w duchocie nad miastem, dolar podskoczył o dalsze dwieście tysięcy marek, głód wzrasta, ceny się podniosły, a całość wygląda bardzo prosto: ceny wzrastają szybciej niż płace - a wiec cześć narodu, żyjąca z wynagrodzeń za pracę, pensji, rent i emerytur, pogrąża się w coraz bardziej beznadziejnej nędzy, a druga dusi się w niepewnym bogactwie. Rząd przygląda się temu. Dzięki inflacji pozbywa się swoich długów; tego, że jednocześnie traci naród, nikt nie widzi."

To zdanie doskonale obrazuje nieudolność elit politycznych Republiki Weimarskiej, a w szczególności kanclerza Wilhelma Cuno, który nie przeciwdziałał panującej w kraju hiperinflacji. O ile inflacja była wynikiem sytuacji związanej ze zwłoką w spłacaniu kolejnych rat reparacji wojennych i wynikającą z tego francusko-belgijską okupacją Zagłębia Ruhry, to jednak rząd Republiki Weimarskiej nie robił nic, by zahamować lawinę dewaluacji pieniądza i postępującej pauperyzacji społeczeństwa. Taka sytuacja przełożyła się na duży wzrost niezadowolenia i poparcia dla radykalnych ruchów politycznych. Kryzys roku 1923 i nieudolność rządów, były obok restrykcyjnych postanowień traktatu wersalskiego, głównymi czynnikami, które w dużej mierze wpłynęły na wzrost poparcia dla narodowych socjalistów w latach następnych i przejęcie władzy przez Hitlera w roku 1933. Wydaje się więc, że Remarque nie bez przyczyny umiejscowił akcję swojej powieści w Niemczech roku 1923, jako miejscu i czasie zapoczątkowania nieodwracalnych procesów społecznych, których wynikiem było przejecie władzy przez nazistów 10 lat później. Jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że w tym samym roku, narodowi socjaliści przeprowadzili nieudany pucz monachijski, to można wręcz mówić o roku 1923 jako symbolu diametralnych zmian w sposobie myślenia niemieckiego społeczeństwa. Dorzucając do tego fakt, że polityka jest w książce mniej lub bardziej odległym tłem, a nazizm dopiero tli się gdzieś głęboko w świadomości Niemców, to uzyskujemy wrażenie nieuchronności pewnych historycznych wydarzeń, które dopiero mają mieć miejsce.

Powieść Remarque'a jest również zapisem gorzkiego losu, który stał się udziałem niemieckiego pokolenia, będącego w latach 1914-1918 młodym, ale już na tyle dorosłym, by doświadczyć okropności I Wojny Światowej, a w latach 1939-1945 dojrzałym, ale wciąż jeszcze na tyle sprawnym, by złożyć daninę krwi dla hitlerowskiej III Rzeszy. Można więc mówić o zmarnowanym pokoleniu, którego najlepsze lata upłynęły na frontowych walkach podczas dwóch wojen światowych oraz wiązaniu końca z końcem w okresie międzywojennym, a przed którym była już tylko starość, obarczona trudem odbudowy państwa oraz zmagania sumienia z echem hitlerowskiego reżimu.

Książkę mogę z czystym sumieniem polecić każdemu, kto czytał "Na zachodzie bez zmian", ale i pozostałym czytelnikom powinna przypaść do gustu. Każdy może znaleźć w niej coś ciekawego dla siebie, dla kogoś będzie to ironiczny humor, dla innego wnikliwa analiza niemieckiego społeczeństwa wczesnych lat 20 XX wieku lub filozoficzne rozważania Ludwika nad nędzą i marnością ziemskiego istnienia.

sobota, 7 kwietnia 2012

Wesołych Świąt Wielkiej Nocy

Wszystkim czytelnikom mojego bloga: Pogodnych Świąt Wielkanocnych, radosnego wiosennego nastroju, serdecznych spotkań w gronie rodziny życzy Igor (Pinotchet).

sobota, 31 marca 2012

Focke-Wulf Fw 189

Dzisiaj, na przełamanie posuchy jaka przez ostatni miesiąc panowała na moim blogu, postanowiłem wrzucić coś krótkiego. Uznałem, że najlepszy będzie nowy filmik na moim kanale You Tube, dotyczącym historii III Rzeszy. Filmik poświeciłem Focke Wulfowi Fw 189, znakomitej maszynie rozpoznawczej wykorzystywanej przez Luftwaffe oraz lotnictwo wojskowe państw satelickich III Rzeszy, takich jak: Rumunia, Węgry, Słowacja i Bułgaria. O Fw 189 wspominałem już przy okazji recenzji filmu "Idź i patrz", gdzie określiłem go mianem "powietrznego demona", zwiastującego nadejście czegoś złowrogiego. Zapraszam do oglądania.

sobota, 25 lutego 2012

"Mandryl" - Franz Marc nie tylko na płótnie

Dzisiaj drugie spotkanie z twórczością Franza Marc'a, jednego z moich dwóch ulubionych malarzy. Tematem dzisiejszego wpisu jest obraz zatytułowany "Mandryl", przedstawiający jak sama nazwa wskazuje mandryla - małpę z rodziny makakowatych, występującą w tropikalnych lasach Gwinei Równikowej, Gabonu, Kamerunu i Konga. Niemiecki artysta namalował obraz w 1913 roku, chociaż niektóre opracowania mylnie datują jego powstanie na rok 1912. Mimo, że obraz przedstawia małpę i trudno dopatrywać się w nim jakiegoś przesłania, to jednak nie zmienia to faktu, że kompozycja Marc'a jest estetycznym arcydziełem. Duży udział półkolistych i owalnych kształtów, składających się na figurę namalowanej małpy, świadczy o wyjątkowym kunszcie artysty oraz specyficznym geometrycznym uchwyceniu obiektu, którym jest tu zwierze oraz otaczający je tropikalny las. Wszystko to przy nienagannym uwzględnieniu budowy anatomicznej mandryla.


Nawiążę teraz do tytułu dzisiejszego wpisu, a raczej do jego drugiej części, brzmiącej: "nie tylko na płótnie". Pewnego razu, szukając na allegro prezentu dla mojej mamy, natrafiłem na oryginalną i jak się później okazało unikatową rzecz - piękną, jedwabną apaszkę, przedstawiającą mandryla namalowanego przez Franza Marc'a. Moje sympatia dla twórczości tego malarza, spowodowała, że szybo zdecydowałem o tym, że apaszka będzie znakomitym prezentem. Nie ukrywam, że podświadomie czerpałem z tego zakupu podwójną przyjemność, gdyż ze względu na moje uznanie dla malarstwa Marc'a czułem się jakbym kupował prezent dla samego siebie :) Licytacja nie była łatwa, musiałem przebić oferty kilku pań, które rywalizowały o apaszkę. Finalnie, aukcje udało mi się wygrać dzięki snajperowi aukcyjnemu i jednak bądź co bądź wysokiej kwocie, którą postanowiłem przeznaczyć na przelicytowanie konkurencyjnych ofert, ale opłaciło się, gdyż mama była bardzo zadowolona z prezentu. Apaszka ze względu na dużą różnorodność żywych kolorów, okazała się bardzo funkcjonalnym i twarzowym dodatkiem do różnego rodzaju jesiennych i wiosennych ubrań mojej mamy.

Na zakończenie kilka słów o apaszce. Została wydana w nikłym, limitowanym nakładzie około 200 sztuk, przez Miejską Galerię Sztuki Nowoczesnej w Monachium, mającą swoją siedzibę w Haus der Kunst (Domu sztuki), dawnym, zbudowanym przez nazistów Haus der deutschen Kunst (Domu sztuki niemieckiej). Tak kończę wpis poświęcony dostojnemu królowi tropikalnego lasu, być może kiedyś obraz kolorowej małpy zagości na jednej ze ścian w moim domu, kto to wie?



poniedziałek, 20 lutego 2012

Nieboszczycy na balu

Dzisiaj kolejne spotkanie z twórczością Ladislava Fuksa. Tym razem krótka, licząca 170 stron humoreska o intrygującym tytule "Nieboszczycy na balu". Jest wiec śmiesznie, ale chyba nie aż tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Mimo, że akcja skupia się na humorystycznym przedstawieniu historii dwóch rodzin Brazdów, pewnego pogrzebu oraz późniejszego balu, to na jej główny wydźwięk składa się melancholijne wspomnienie ostatnich dni pokoju w monarchii Austro-Węgierskiej, która w wyniku pierwszej wojny Światowej zniknęła z mapy powojennej Europy. Akcja toczy się w Pradze w ostatnich dniach lipca 1914 roku. Fuks przedstawił humorystyczną historię dwóch rodzin Brazdów oraz stan świadomości ludzi zupełnie oderwanych od niepokojącej sytuacji międzynarodowej oraz snującego się widma wojny, chyba jeszcze nikt wtedy nie przypuszczał, że światowej. Książkę czyta się z zainteresowaniem i uśmiechem na twarzy, ale mimo tego czytelnikowi towarzyszy ciągłe, niepokojące oczekiwanie na zbliżające się nieuniknione wydarzenie, czyli wybuch wojny światowej. W tle dają się zauważyć pierwsze przygotowania do powszechnej mobilizacji, Austro-Węgry żyją niedawnym zamachem na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda oraz aferą szpiegowską szefa kontrwywiadu pułkownika Redla, która wstrząsnęła C.K. Armią w roku 1913. Humoreskę Fuksa można również odczytać jako obraz początku końca starego świata, świata monarchii i wielkich mocarstw, które jako przestarzałe formy rządów chylą się ku upadkowi i odchodzą w zapomnienie (rozpad Austro-Węgier, upadek dynastii Hohenzollernów w Niemczech oraz Romanowów w Rosji, czy całkowita marginalizacja Imperium Osmańskiego) oraz jako zapowiedź nadchodzących dla Europy wielkich zmian, które doprowadzą do drugiego światowego konfliktu w roku 1939. Książkę polecam za zakończenie, jak to zwykle u Fuksa znakomicie dopełniające treść, ale również za humorystyczny klimat ostatnich dni pokoju w monarchii Austro-Węgierskiej, melancholijne nawiązanie do kończącej się w Europie belle époque oraz za obecność nieubłaganego ducha historii, nieznoszącego próżni, który wciąż szuka nowych figur do ustawiania na szachownicy dziejów.

sobota, 11 lutego 2012

Challenger II - Dragon Armor 1:72

Challenger II, który jest tematem dzisiejszego wpisu, jest moim ulubionym współczesnym czołgiem, dlatego też modelu tej maszyny do zabijania nie mogło zabraknąć w moich zbiorach. Na początek kilka słów na temat rysu historycznego samej konstrukcji. Challenger II powstał w odpowiedzi na niedoskonałości konstrukcyjne pierwszej generacji Challengerów. W roku 1988 Brytyjskie Ministerstwo Obrony przyznało firmie Vickers 90 mln £ na fazę projektową oraz budowę prototypów, których 7 było gotowych w 1990 roku, prace nad kolejnymi dwoma były w toku. W wyniku przeprowadzonych testów czołg zyskał pozytywną opinię wojskowych i trafił do produkcji seryjnej, w 1991 roku podpisano kontrakt na 127 Challengerów II oraz 13 wozów nauki jazdy DDT, opiewający na łączną kwotę 520 mln £. W kolejnych latach zgłoszono zapotrzebowanie na kolejne 259 Challengerów II i 9 DDT, co kosztowało Brytyjskie Ministerstwo Obrony - 800 mln £. Produkcję zakończono w 2002 roku wyprodukowaniem ostatniego 386 egzemplarza czołgu. Brytyjski Challenger II obok niemieckiego Leoparda 2A6, amerykańskiego M1A2 Abramsa i francuskiego Leclerca zalicza się do najnowszej generacji czołgów podstawowych NATO, tzw. III+.

Model wykonany przez firmę Dragon przedstawia Challengera II w malowaniu Pułku Królewskiej Szkockiej Gwardii Dragonów, będącego częścią składową KFOR - sił stabilizacyjnych działających w Kosowie od 12 czerwca 1999 roku na mocy mandatu ONZ. Pułk Królewskiej Szkockiej Gwardii Dragonów nawiązuje tradycją do heroicznych czynów szkockich żołnierzy walczących pod sztandarem Zjednoczonego Królestwa. Historia szkockich oddziałów gwardyjskich w armii brytyjskiej ma swój początek w roku 1642, gdy Karol I Stuart stworzył 1500 osobowy regiment pełniący funkcję straży królewskiej. Elitarne szkockie oddziały do dnia dzisiejszego stanowią ważną część sił zbrojnych Wielkiej Brytanii. Królewska Szkocka Gwardia Dragonów wysłała do Kosowa 16 Challengerów II, które wykorzystywano do zadań konwojowych i patrolowych, zadań typowo bojowych czołgi nie realizowały. Skalę działań czołgów Challenger II w ramach sił KFOR najlepiej oddaje ich łączny przebieg, wynoszący zaledwie 176 km. Opisywana wersja Challengera II zaopatrzona jest w ekrany boczne, stanowiące dodatkowe zabezpieczenie osłaniające układ jezdny. Model w kamuflażu szaro-czarnym, charakterystycznym dla większości Challengerów 2 używanych przez KFOR w Kosowie. Całość uzupełniają insygnia w postaci szkockich flag na bokach wieży oraz napis KFOR i wizerunki czerwonej myszy jerboa na ekranach pancernych. Mysz jerboa to symbol 7 Brygady Pancernej nazywanej potocznie "Szczurami Pustyni", której część składową stanowi Pułk Królewskiej Szkockiej Gwardii Dragonów.

Podsumowując, model jak przystało na Dragona prezentuje wysoki poziom wykonania. Z czystym sumieniem mogę polecić go miłośnikom współczesnej broni pancernej oraz wszystkim tym, którzy chcieliby urozmaicić swoje drugowojenne zbiory o model czegoś bardziej nowoczesnego.





środa, 1 lutego 2012

Listonosz zawsze dzwoni dwa razy

Dzisiaj recenzja filmu "Listonosz zawsze dzwoni dwa razy" z roku 1981. Obraz będący remakem filmu z 1946 roku jest połączeniem kilku gatunków filmowych: czarnego kryminału, thrillera erotycznego, dramatu sądowego i melodramatu. Mimo, że fabuła nawiązuje do pierwowzoru z 1946 roku, to jednak porównywać obydwa filmy nie sposób. Bob Rafelson, raczej mało znany w Polsce reżyser, ale mający w swoim dorobku znakomite "Pięć łatwych utworów", po raz kolejny przedstawia smutek i marność ludzkiej egzystencji tyle tylko, że w innej, bo nietypowo dramatycznej aranżacji. Na fabułę składa się tu: pożądanie, które później przerodzi się w miłość, intryga i zbrodnia godna dobrego filmu noir.

Należałoby pokrótce przybliżyć fabułę: lata 20 lub 30 XX wieku, Stany Zjednoczone, Frank Chambers - chłopek roztropek (w tej roli znakomity Jack Nicholson), pospolity w tamtych czasach włóczęga i zarazem sprytny cwaniak, przemierzając kraj trafia do przydrożnej restauracji należącej do greckiego emigranta Nicka Papadakisa. Prawdopodobnie Chambers, udałby się dalej w drogę, gdyby nie oferta pracy mechanika samochodowego oraz młoda ponętna żona zgrzybiałego Greka, która wpadła Frankowi w oko. Wiodąca nudne i raczej nieszczęśliwe życie Cora Papadakis (w tej roli Jessica Lange) stopniowo ulega zainteresowaniu nowego przybysza, czego wynikiem jest namiętna i zarazem odważna nawet jak na dzisiejsze czasy, scena seksu na kuchennym stole. Pożądanie jakie łączy parę kochanków jest silniejsze od powściągliwości i chłodnej analizy, dlatego też stanie się ono główną motywacją działań filmowych bohaterów. Frank i Cora niemal przez cały czas trwania filmu toczą ze sobą swoisty pojedynek psychologiczny, a ich relacja jest wyjątkowo napięta. Na tym zakończę wstęp fabularny, ponieważ dalsze zdradzanie szczegółów fabuły odebrałoby przyjemność z oglądania tym, którzy jeszcze filmu nie widzieli. Należy jedynie zaznaczyć, że bohaterowie są tu w pewnym sensie bezwolnymi pionkami w rękach losu, który kilkukrotnie zatacza koło. Przez taki zabieg, film cały czas trzyma widza w napięciu o różnym stopniu natężenia. Mnie osobiście w kilku momentach szybciej zabiło serce, czego nie uświadczyłem w sporej liczbie kryminałów czy thrillerów.


Parę słów należy poświęcić grze aktorskiej, która stoi na bardzo wysokim poziomie. Jack Nicholson jak zwykle genialny, trzyma wysoki poziom swoich najlepszych ról, wykreowanych jeszcze w latach 70. Jessica Lange również zagrała wybitnie, stworzona przez nią rola Cory Papadakis jest naprawdę sexy. Anjelica Huston zagrała poprawnie, ale jej rola jest marginalna, tak więc trudno ją jakoś szerzej skomentować. Mnie bardzo spodobała się drugoplanowa rola Michaela Lernera, który wcielił się w rolę cwanego i jednocześnie niezwykle skutecznego prawnika. Scen z jego udziałem było niewiele, ale prezentowany przez niego spryt, inteligencja i przebiegłość nadają jego roli niezwykłej wyrazistości i autentyczności. Z dobrą grą aktorską doskonale współgrają klimatyczne ujęcia, nakręcone przez Svena Nykvista, etatowego operatora filmów Ingmara Bergmana. Wszystko to w połączeniu z pojawiająca się z rzadka, nerwową, ale jednocześnie bezpretensjonalną muzyką, dobrze wpływa na budowany w filmie klimat.


Na zakończenie warto odnieść się do tytułu, który nie może być interpretowany dosłownie, to przenośnia odnosząca się do przewrotnego losu, ciążącego fatum, lub jak kto woli, sprawiedliwości wymierzanej życiu przez śmierć. Bohaterowie filmu są tym samym jak bohaterowie antycznej tragedii, wszystkie ich działania muszą zakończyć się katastrofą.

Podsumowując, film Boba Rafelsona to znakomity obraz, ukazujący ludzi owładniętych pożądaniem, które przeradza się w namiętną chodź nie łatwą miłość, poszukujących namiastki szczęścia nawet za cenę zbrodni, próbujących nadać sens swemu życiu. Film gorzki i o pesymistycznej wymowie, mimo tego polecam. Nie mogłem się zdecydować jaką wystawić ocenę: 8 (bardzo dobry) czy 9 (znakomity)? Film nosi wszelkie znamiona znakomitości, niemniej jednak 9 wydała mi się oceną za wysoką, 8 natomiast za niską ze względu na to, że film jest lepszy niż bardzo dobry. Dlatego też zdecydowałem się na: +8/10, lub inaczej 8,5/10.

sobota, 28 stycznia 2012

Gebirgsjäger

Dzisiaj, pierwszy filmik na moim nowym kanale You Tube, dotyczącym historii III Rzeszy. Jako, że mamy zimę postanowiłem, że najlepiej pasował będzie filmik w śniegowo-górskich klimatach, poświęcony niemieckim oddziałom górskim, znanym pod nazwą Gebirgsjäger - Gebirgs czyli górscy od Gebirge (góry) oraz Jäger w wolnym tłumaczeniu - myśliwy, tutaj jednak tradycyjne określenie oznaczające strzelca. Filmik powstał z pewnej fascynacji żołnierzami oddziałów górskich, których służba była i jest wyjątkowo ciężka ze względu na trudne warunki terenowe oraz nierzadko niesprzyjające warunki atmosferyczne. Osobiście dodam, że moi przodkowie byli związani z tym rodzajem wojsk: pradziadek ze strony ojca służył podczas I Wojny Światowej w niemieckich oddziałach strzelców alpejskich, natomiast pradziadek ze strony matki służył w austro-węgierskich oddziałach walczących z Włochami w Dolomitach. Filmik wykonany głównie w oparciu o zbiory fotograficzne Bundesarchiv, ścieżka dźwiękowa to klasyczne niemieckie jodłowanie. Życzę miłego oglądania :)

czwartek, 19 stycznia 2012

Pan Teodor Mundstock

Będąc ostatnio pod ogromnym wrażeniem filmu "Palacz zwłok", którego seans był dla mnie sporym wstrząsem, postanowiłem sięgnąć po prozę autorstwa Ladislava Fuksa. Wybór nie był trudny, zdecydowałem się na jego debiutancką powieść - "Pan Teodor Mundstock" z roku 1963. Podobnie jak ma to miejsce w przypadku "Palacza zwłok" tematyka jaką porusza Fuks dotyczy Holocaustu, w nieco mniejszym stopniu nazizmu, który był w dużej mierze tematem przerażającej historii praskiego krematora. Bohaterem powieści "Pan Teodor Mundstock" jest tytułowy Teodor Mundstock, neurotyczny, cierpiący na schizofrenię Żyd, postać zupełnie inna od psychopatycznego Karla Kopfrkingla, choć podobnie zaburzona i niezrównoważona emocjonalnie. Mamy wiec postać ofiary, a nie kata jak w przypadku "Palacza zwłok". Tym co łączy obie postacie książek Fuksa, to mocno zarysowane obsesje, stany lękowe oraz psychoza bohaterów. Akcja powieści rozgrywa się w latach 1941-1942 i podobnie jak to miało miejsce w przypadku zekranizowanego przez Juraja Herza "Palacza zwłok" jest osadzona w rzeczywistości Protektoratu Czech i Moraw. Realia tego pseudo-autonomicznego tworu administracyjnego w połączeniu z tłem społeczno-politycznym ówczesnych czasów, tworzą oś, wokół której Fuks zbudował realistyczny i jednocześnie przygnębiający wątek fabularny.

Teodor Mundstock to podstarzały Żyd, zajmujący się zamiataniem ulic, dawniej, jeszcze przed rozbiorem Czechosłowacji pracujący w firmie "Konopie, nici, powrozy". Pan Mundstock przyjaźni się z rodziną Sternów, która jest dla niego namiastką domu i bliskości. Ta przedwojenna znajomość trzyma głównego bohatera przy względnie zdrowych zmysłach. Lęk przed deportacją do obozu koncentracyjnego udziela się jednak Sternom w nie mniejszym stopniu jak naszemu głównemu bohaterowi. To właśnie ciągły strach przed otrzymaniem wezwania stawienia się do transportu jest głównym czynnikiem pogłębiających się lęków pana Mundstocka. Ciągłe zagrożenie, paranoiczny lęk przed wezwaniem, będącym punktem granicznym pomiędzy względnie normalnym życiem a początkiem piekła, jest głównym wątkiem składającym się na przygnębiający wydźwięk książki. W książce mamy również sporo wątków pobocznych, które są nierozerwalnie związane z główną tematyką powieści, czyli Holocaustem: lęk Mundstocka o przyszłość młodego Szymona Sterna, dla którego starszy pan pełnił w przeszłości rolę wujka zabierającego go na wycieczki do zoo czy do teatrzyku kukiełkowego, wspomnienie Ruth Kraus, niespełnionej miłości Mundstoka i wiele innych. Ważnym wydarzeniem w książce jest odrzucenie przez głównego bohater paraliżującego strachu i podejście do nieubłaganie zbliżającej się deportacji w sposób niezwykle rzeczowy, metodycznie zapobiegawczy. Opis tej przemiany i przygotowań będących jej wynikiem składa się na drugą połowę książki. To właśnie z przygotowaniami do pobytu bohatera w obozie koncentracyjnym związane są ciekawe rozważania na temat śmierci i sposobu jej przyjmowania. Analogicznie jak w przypadku Karla Koprfkingla w "Palaczu zwłok" tak i w historii Teodora Mundstocka, Fuks wplótł w fabułę wątek mesjanizmu, z tą tylko różnicą, że tym razem bohater szybko porzuca przekonanie o swoim posłannictwie.

Muszę przyznać, że książka mocno mnie wzruszyła. Ciężki klimat oraz smutna historia w połączeniu z egzystencjalnymi rozważaniami bohatera sprawiają, że treść dociera do najgłębszych zakamarków świadomości i skłania do rozmyślań. Podsumowując, otrzymujemy ciężką i ciekawą historię z mocnym zakończeniem, może nie tak mocnym jak w przypadku "Palacza zwłok", ale i tak z takim, po którym czytelnik czuje się jakby otrzymał cios szpadlem w głowę.

Na zakończenie powiem, że z dostępnością tej dobrej książki jest spory kłopot. U mnie w Katowicach na 38 filii biblioteki miejskiej dostępny jest tylko jeden egzemplarz, przechowywany zresztą w magazynie na zapleczu jednej z bibliotek. Całe szczęście, że mam tą bibliotekę niemal pod nosem.

piątek, 13 stycznia 2012

Franz Marc - "Jeleń w lesie"

Dzisiaj spotkanie z moim drugim po Casparze Davidzie Friedrichu ulubionym malarzem, którym jest przedstawiciel niemieckiego ekspresjonizmu Franz Marc. O ile Friedricha cenię za piękne, metafizyczne, przesiąknięte duchem romantyzmu pejzaże, to Marc'a lubię za estetyczne, nasycone barwami, geometrycznie uporządkowane kompozycje. Urodzony w 1880 roku Franz Marc należał do czołowych obok Augusta Macke przedstawicieli niemieckiego ekspresjonizmu malarskiego. Współzałożyciel (wraz z Kandinskym) powstałego w grudniu 1911 roku ugrupowania artystów - ekspresjonistów "Błękitny Jeździec" ("Der Blaue Reiter"), do którego należeli również: Gabriele Münter, August Macke, Marianne von Werefkin, Alexej von Jawlensky czy Paul Klee. Warto zaznaczyć, że z nazwą "Błękitny jeździec" związana jest seria obrazów Marc'a dotycząca niebieskich koni, ale to temat na zupełnie oddzielny wpis, który pojawi się na blogu za jakiś czas.

Franz Marc


Przejdźmy jednak do meritum dzisiejszego wpisu, czyli obrazu "Jeleń w lesie" namalowanego przez Marc'a w 1912 roku. Jest to jeden z kilku obrazów Marc'a dotyczący jeleni, niemiecki artysta namalował całą serie obrazów przedstawiających sarny i jelenie. Trzeba zaznaczyć, że większość jego prac przedstawia zwierzęta (jako symbol niewinności i czystości); od domowych przez gospodarskie, kończąc na dziko żyjących, również tych egzotycznych. Obraz "Jeleń w lesie" poznałem dzięki programowi "Arcydzieła malarstwa" emitowanemu kilka lat temu na antenie TVP. Pamiętam, że obraz przedstawiający śpiącego w leśnych załomach jelonka urzekł mnie kolorystyką oraz swoim spokojnym klimatem, który stwarza wrażenie bezpieczeństwa. Nie ukrywam, że posiadanie reprodukcji tego obrazu było moim marzeniem, które udało mi się niedawno zrealizować. Nabyłem reprodukcję obrazu o wymiarach 80 x 60 cm wykonaną na bawełnianym płótnie. Dla porównania oryginał znajdujący się obecnie w galerii Lenbachhaus w Monachium ma wymiary 110.5 x 80.5 cm. Muszę przyznać, że reprodukcja obrazu przeszła moje najśmielsze oczekiwania, nie dość, że obraz znakomicie komponuje się z kolorem cafe latte na jaki pomalowana jest ściana na której wisi, to jeszcze stał się ozdobą pokoju, nie mówiąc o dodatkowym pozytywnym wpływie jaki wywarła na moją psychikę barwna kompozycja Marc'a. Obraz zawisł nad łóżkiem, co z uwagi na tematykę przedstawiającą pogrążone w śnie zwierzę, wydaje się uzasadnionym posunięciem, jednocześnie jelonek pełni funkcje kogoś na kształt "strażnika snu". Z obrazu jestem bardzo zadowolony, jeżeli więc jesteś wielbicielem twórczości Franza Marc'a lub, jeżeli nie jesteś jego fanem, ale chcesz ozdobić pokój wyrazistą kompozycją to polecam zaopatrzyć się w taką reprodukcję, a na pewno w przyszłości nie pożałujesz wydanych na nią pieniędzy.

Na zakończenie jeszcze kilka informacji na temat artysty. Twórczość Franza Marc'a uważanego za jednego z najbardziej obiecujących niemieckich malarzy młodego pokolenia została przerwana w wyniku wybuchu I Wojny Światowej. Powołany do wojska artysta zginął w bitwie pod Verdun w 1916 roku w wieku zaledwie 36 lat. Jego śmierć opłakiwano jako niepowetowaną stratę dla świata sztuki. Za życia jego malarstwo zostało docenione jedynie przez postępowe grupy artystów - malarzy z niemal całej Europy. Po dojściu nazistów do władzy w 1933 roku, jego twórczość znalazła się w ogniu krytyki propagandy nowego reżimu. W wyniku tego, prace Marc'a znalazły się na wystawie sztuki zdegenerowanej (Entartete Kunst) zorganizowanej przez Adolfa Zieglera w roku 1937. Popularność i uznanie krytyków sztuki, malarstwo Marc'a zyskało dopiero w okresie powojennym, kiedy w pełni doceniono sztukę ekspresjonizmu.